Rozdział I

37 5 0
                                    

Jeszcze tylko kilka kroków. Ziemia spod moich korków bryzgała na chłopaków biegnących za mną. Karol, strzeż się! Nie łatwo ze mną wygrać - śmieję się w duchu.

- Kamil! - do moich uszu dobiega głos mojej mamy siedzącej na ławce i rozmawiającej z sąsiadką z naprzeciwka. Udaję, że nie słyszę, podobnie jak moi przyjaciele, bo dalej wszyscy biegną w moim kierunku by odebrać mi piłkę.

- Już prawie! Kamil, dalej, wygramy to! - tym razem krzyczy Dawid, skacząc przy tym jak dziecko. No ale przecież jesteśmy dziećmi.

- Kamil! Do domu, już późno!

- Ostatnia akcja, mamo! - odkrzykuję, w tym samym czasie trafiam piłką do bramki.  

- Naprawdę musisz już iść? - pyta Damian. Kiwam głową i widzę jak nadzieja w jego oczach gaśnie po tym geście.

- Spokojnie, przyjdę jutro i zagramy jeszcze raz. - klepię go przyjacielsko po plecach po czym mówię do wszystkich - Narazie chłopaki! Spikniemy się jutro.

Biegnę do mamy, której jedna ręka jest położona na kierownicy mojego czerwonego roweru a drugą trzyma swój - biały z koszykiem z tyłu.

- Pewnie jesteś głodny, co? - pyta z uśmiechem, który odwzajemniam.

- Nie. - potrząsam energicznie głową i biorę w ręce kierownicę.

- Kamil! - słyszę jak woła mnie Maciek.

- Co jest?

- Kurczę, nie chcę zawracać ci głowy, ale faktycznie jest już późno, a ja roweru zapomniałem. I...

- Mam cię podwieźć? - domyślam się.

- Tak... O ile to nie kłopot. - macha rękami. Widzę, że ukradkiem spogląda na moją mamę, jakby bał się, że ta mu nie pozwoli.

- Żaden. Wskakuj. - moja rodzicielka wskazuje bagażnik mojego środku lokomocji. Michał klaska w ręce i bez zbędnych już ceregieli odjeżdżamy z boiska, które spowija powoli pomarańcz zachodzącego słońca.

Dziesięć minut później jesteśmy w domu. Od razu po przekroczeniu progu dociera do mnie zapach pieczonego chleba, jajecznicy i kompotu z czereśni. Wbiegam do kuchni.

- Cześć tato! - krzyczę i przytulam go z całej siły przy okazji urywając kawałek pieczywa. - Mm, jeszcze ciepłe. - mruszę do siebie.

- Ładnie to tak? - śmieje się, uderzając mnie żartobliwie po rękach. - Jak tam?

- Cześć kochanie. - mama wchodzi do kuchni i daje buziaka w policzek tacie.

- Super! Strzeliłem sześć goli. Wygraliśmy! - podnoszę ręce do góry i macham dłońmi.

- Z kim byłeś w drużynie? - dopytuje, nakrywając stół. Daje patelnię z jajecznicą na środek a obok niej pokrojony świeży chleb.

- Jak to z kim? - udaję oburzenie, ale w środku nie mogę opanować radosnych emocji. - Jasne, że z Damianem, Michałem, Dawidem i Maćkiem. A w ogóle, to mogę jutro też iść na boisko? - dodaję z nadzieją, po czym wkładam widelec z jajecznicą do ust.

- Pewnie! Mogę pójść z tobą, mama sobie trochę odpocznie. - proponuje tata. W odpowiedzi przytakuję ochoczo. 

- Słyszałam, że Jadzia kupiła nowego psa. Rasowego ponoć. - odzywa się mama. - Tak mi Hania mówiła. 

- Naprawdę? Ile już będzie miała tych psów? Z pięć pewnie jak nie więcej. - komentuje tata. 

- Ale dobrze chyba tym psom u pani Kieleckiej, prawda? - zauważam.

- Tak tak, oczywiście. 

Właściwie to rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Zwykła rodzinna rozmowa, jak zawsze. Kiedy kończymy jeść, mama zaczyna zbierać talerze do zlewu.

- Czekaj. Pomogę ci. - wstaję szybko i zbieram szklanki. Tata zaraz po mnie bierze patelnię i daje ją na blat obok kranu. Ścieramy stół, porządkujemy meble i wychodzimy do salonu.

- Idź już może spać, co synku? Musisz być jutro pełen energii. - śmieje tata. Kiwam głową, szybko przytulam jego i mamę.

- Dobranoc! - wbiegam do pokoju, przebieram się w piżamę i kładę się do łóżka. Parę minut potem jestem pogrążony w głębokim śnie.

***

A dziś... dziś stoję w deszczu nad szcześcioma grobami. Grobami moich przyjaciół i rodziców, zastanawiając się gdzie popełniłem błąd? Co takiego zrobiłem, że skazano mnie na takie cierpienie? Czym sobie na to zasłużyłem?

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 03, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Człowiek z papieruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz