8

240 18 0
                                    

Wróciłam do domu od razu siadając na ziemi i przytulając do rozgrzanego kaloryfera, choć moje serce już dostatecznie paliło żarem. Po raz pierwszy od dawna uśmiechałam się od ucha do ucha i czułam jak wnętrze rozsadza mi nieopisana radość. Vanessa naprawdę wróciła do domu. Połowę drogi odprowadziłam ją ja, a reszty dopilnował Kilian. Teraz oboje towarzyszyli mi przy niezidentyfikowanym wybuchu radości.

- Dałaś radę, niepotrzebnie wątpiłaś. - Uśmiechał się Kilian przysiadając niedaleko mnie.

- Naprawdę to zrobiłam? - Zadałam to pytanie bardziej do siebie niż do nich.

- Tak Liwia. - Zaśmiał się. Był tak samo szczęśliwy jak ja, a może nawet bardziej?

- Wiedziałem, że jej się uda. - Z tyłu odezwał się Aleksander, na co nawet Kilian odwrócił się w jego stronę z nieskrywaną podejrzliwością.

- Czekaj bo chyba słuch mi się popsuł.

-To do laryngologa - Rzucił mu w odpowiedzi Aleksander.

- Ej Liwia przyjmują duchy?- Uśmiechnęłam się nie do końca wiedząc jak na to odpowiedzieć. Spojrzałam na swoje dłonie. To właśnie w nich miałam dziś życie tej dziewczyny. Jakbym się czuła gdybym jednak je wypuściła? Co robiłabym teraz? Spojrzałam pod łóżko gdzie wciąż leżał kawałek temperówki. Autentycznie w tej chwili poczułam piekący ból na przedramionach.

- Nie uważacie, że poszło mi wyjątkowo za łatwo? - Nagle wypaliłam. - Vanessa jakby wcale tego nie chciała i tylko czekała, aż ktoś do niej przyjdzie. Nie namawiałam jej jakoś bardzo długo, niemal od razu zmieniła zdanie.- Oboje milczeli. Kilian odwrócił się do przyjaciela, który nawet na nas nie patrzył.

- Dobre spostrzeżenia.- Odparł jakby do siebie.

- O co chodzi? - Zapytałam wpatrując się w zamknięte oczy Aleksandra.

- Masz rację mówiąc, że wcale tego nie chciała. Vanessa była rozchwiana emocjonalnie, nie wiedziała co robić. Szukała pomocy, ale jednocześnie nie wiedziała jak o nią prosić. Przeciągała tą chwilę jak najdłużej mogła, co z resztą i tak skończyłoby się rezygnacją z tego pomysłu.- Gdy Aleksander skończył mówić to w pokoju na chwilę zapanowała cisza. Czyli tak naprawdę oni sprawdzali czy dam radę ją przekonać? Moje pojawienie się i tak nie miało jakiegoś znaczącego wpływu, w końcu sama zrezygnowałaby z tego pomysłu. - To nie zmienia faktu, że bardzo jej pomogłaś Liwio. - Wzdrygnęłam się słysząc swoje imię z jego ust. Zrozumiałam też, że na mnie patrzy i jeszcze bardziej się zawstydziłam. Czasami miałam wrażenie jakby potrafili czytać w myślach, a to wprawiało mnie w okropne zakłopotanie.

- Dlaczego się zasmuciłaś? - Zapytał Kilian kładąc dłoń na moim ramieniu, najprawdopodobniej po to, abym podniosła głowę i na nich spojrzała. Pomimo wielkiej walki ze sobą, tak też uczyniłam.

- Oh, nie mam pojęcia. - Przysunęłam nogi do siebie i objęłam je rękami. - Z jednej strony to trochę dołujące. - Oboje przysłuchiwali mi się z powagą , co było dla mnie zupełną nowością. Do tej pory raczej nikomu nie chciało się słuchać moich problemów. Może robili to z grzeczności ? Pewnie tak. Od początku dobrze się prezentowali. - Ee... A dlaczego akurat ja? Wybaczcie, ale widzieliście jaki żałosny dałam pokaz. - Szybko lecz nieudolnie zmieniłam temat.

- Świetnie sobie poradziłaś. - Odpowiedział mi Kilian, ale tym razem już się nie uśmiechał. Natomiast Aleksander w końcu oderwał się od ściany i jak już najwidoczniej miał w zwyczaju, podszedł do nas powolnym krokiem i przykucnął tuż przede mną. Nie mówił nic. Jego oczy powolnie rejestrowały wszelkie zmiany na mojej twarzy, a jestem pewna, że musiało ich być dużo. Nie wytrzymałam spojrzenia i pierwsza zwiesiłam głowę, wbijając swój wzrok w dłonie, którymi owijałam wokół palca kawałek nitki z rękawa.

- Dlaczego ty? Bo to właśnie ty jesteś nam potrzebna. - Odparł po dłuższej chwili ciszy, a ja aż przestałam bawić się nitką. Nie odważyłam się podnieść na niego spojrzenia. Poczułam jednak jego dotyk na mojej głowie i jak delikatnie rozczochrał mi nią włosy. Od razu zrobiło mi się goręcej na sercu. Aleksander bardzo mnie zaskakiwał. Z moich pierwszych obserwacji wydawał się zimny i zdystansowany, ale tak naprawdę miał w sobie wiele ciepła. Więc pewnie też to miał Kilian na myśli mówiąc o poznaniu go lepiej.
Zadziwiająco łatwo dziś rano udało mi się wstać. Myślami wciąż byłam jeszcze między blokami. Wdzięczne oczy Vanessy spoglądały w moją stronę i nie przestawały się uśmiechać. Przecież jej pomogłam, chyba o to chodziło. Po umyciu zębów udałam się do kuchni zrobić kanapki do szkoły. Jakie wielkie zdziwienie ogarnęło mnie gdy były gotowe i wcale nie zrobione przeze mnie.

- O jak wcześnie dzisiaj wstałaś, a już miałam cię budzić. - Do kuchni weszła macocha i uśmiechnęła się w kierunku, w którym stałam. Moje podejrzliwe spojrzenie nie uszło jej uwadze, ale wciąż udawała przesadnie miłą.

- To są kanapki dla ciebie, a tu jeszcze na osłodę. - Wręczyła mi czekoladowego batonika.

- Hm... Dziękuję. - Nie wiedziałam jak z nią rozmawiać. Naprawdę chciałam złapać z nią wspólny język, ale za każdym razem opanowywał mnie nieuzasadniony stres, który jakby postanowił odebrać mi prawidłową umiejętność mówienia. Idalia, bo tak miała na imię macocha, dziwnie się dzisiaj zachowywała. Od kilku lat robię sobie śniadania do szkoły sama, a z jakiegoś powodu dziś postanowiła to zrobić ona. - Idalia. - Zawołałam gdy zauważyłam, że miała zamiar wyjść z kuchni.

- Tak? - Wiedziałam, że miała w tym jakiś ukryty cel. Wyglądała na zestresowaną, ale pewną swojego zdania.

- Ee... Chciałbyś o czymś ze mną pogadać? - Nieświadomie uniosłam kanapki wyżej, co dawało do zrozumienia, że sytuacja jaka miała teraz miejsce nie jest u nas codzienna.

- Tak Liwia jest pewna sprawa.- Skrzyżowała ręce na piersi. - Ale zaraz masz autobus do szkoły, a ta rozmowa wymaga dłuższego posiedzenia.

- Mam jeszcze pół godziny do odjazdu. - Odparłam. - Myślę, że skoro zaczęłaś już mówić, to dobrze będzie jak przynajmniej zarysujesz mi zakres tej rozmowy. - Idalię zaskoczyła moja asertywność. Sama byłam zaskoczona co się ostatnio ze mną dzieje, ale naturalnie postanowiłam tego nie zdradzać.

- Dobrze, w takim razie usiądź. - Wskazała na krzesło kuchenne, a następnie sama skorzystała. - Powiedz Liwia... myślałaś kiedyś nad rodzeństwem? - Nagle zapytała, a dla mnie wszystko stało się jasne. Spojrzałam to na nią to na jej brzuch, a później znów na nią.

- Oh, a będę je miała?

- Yhm. - Delikatnie się uśmiechnęła. Widziałam jak bardzo się cieszy, a jednocześnie jak strasznie boi się mojej reakcji. Wciąż była dla mnie obcą kobietą. Nie łatwo mi zaakceptować fakt, że tata tak szybko zapomniał o mamie i pół roku po jej zniknięciu, związał się z Idalią, a teraz na dodatek będzie miał z nią nowe dziecko. Nowy początek, nowa rodzina i zdawałoby się tylko, że do tej idealnej układanki nie pasuję tylko ja. Pomimo wielkiego zagubienia i przerażenia nowym stanem rzeczy, postanowiłam nie pokazywać swoich prawdziwych uczuć. Odwzajemniłam więc uśmiech.

- Gratuluję. - Nie mogłam jej winić za to, że próbuje stworzyć rodzinę. Poinformowała mnie o tym, choć wcale nie musiała. Widziałam jak bardzo jej ulżyło.

- Cieszysz się ? Może pomożesz mi wymyślić imiona?

- Hm... Chyba nie jestem w tym najlepsza.

- Na pewno jakieś ci się podoba, znam już płeć, to chłopiec. - Oczekiwała ode mnie odpowiedzi.

- Pomyślę nad tym w szkole dobra? - Wstałam i złapałam za drugie śniadanie. - Jeszcze raz dziękuję za kanapki.

- Liwia. - Zatrzymała mnie w progu.

- Hm?

- Bardzo dojrzałaś, nawet nie wiem kiedy to się stało.

- Do zobaczenia. - Posłałam jej jeszcze jeden uśmiech w odpowiedzi i zamknęłam za sobą drzwi.

Oczami duszy (Część 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz