Po kilku minutach biegu zatrzymałem się przy latarni. Rozejrzałem się wokół i zacząłem iść dalej. Szedłem przed siebie w stronę swojego mieszkania już dobre pół godziny. Na ulicach było pusto nie licząc przejeżdżających co kilka minut pojedynczych samochodów. W pewnym momencie usłyszałem strzał i poczułem przeszywający ból w klatce piersiowej. Opadłem na kolana łapiąc się w miejsce postrzału. Usłyszałem drugi strzał i ból w okolicy łopatek. Opadłem całym ciałem na ziemię i skuliłem trzymając się dalej na klatce piersiowej. Przed oczami zrobiło mi sie ciemno. Odpłynąłem.
Obudziłem się w domu Steve'a. Pewnie usłyszał strzały i pobiegł zobaczyc co się stało. Przynajmniej tak myślę.
Leżałem na łóżku. Rozejrzałem się po pokoju i ujrzałem jedynie wpadające przez lekko odsłonięte okno światło słoneczne. Wstałem i podszedłem do drzwi łapiąc się ponownie za klatkę piersiową.-Od kiedy jestem taki miękki? -powiedziałem do siebie cicho i wyszedłem z pokoju rozglądając się wszędzie. Przeszedłem przez korytarz i zszedłem schodami na dół trzymając się poręczy. Będąc na dole zauwazylem Steve'a czytającego jakąś książkę w salonie. Wyglądał na smutnego i zmartwionego. Powoli podszedłem do niego i opadłem na kanapę obok niego.
-O Boże, obudziłeś się! Co za szczęście! -odłożył szybko książkę i przytulił mnie.
-Tak... Jak długo byłem nieprzytomny? -odsunąłem go trochę od siebie z sykiem, ten ból był nie do zniesienia.
-...4 dni. -puścił mnie widząc skrzywienie na mojej twarzy spowodowane bólem.
-Aż tyle? Serio? -popatrzyłem na niego z nieodwierzaniem.
-Niestety rany były poważne. Od razu jak cie znalazłem pobiegłem z tobą do szpitala. -odparł- Podobno miałeś już nie żyć, ale udało się ciebie uratować. -Powiedział to z wielką radością w głosie. Dlaczego wiec ja się nie cieszę?
-Boże... Całe szczęście, że mnie znalazłeś. -uśmiechnąłem się, ale w głębi duszy wcale nie byłem szczęśliwy.
-Powiedz mi... Wiesz kto ci to zrobił?
-Niestety nie mam zielonego pojęcia kto to był i jaki miał do mnie problem.
-A widziałeś tego kogoś? -zapytał z poważną miną.
Próbowałem sobie przypomnieć jak wygladała osoba, która do mnie strzeliła. Nie udało mi się. Nie mam pojęcia czy nawet widziałem tę osobę.
-Nie widziałem, przepraszam. -opuściłem głowę pozwalając włosom opaść mi na twarz i pozbawić mnie prawie całkowicie pola widzenia.
-Hej, nic sie nie stalo. Najważniejsze jest to, że żyjesz. -położył mi rękę na ramieniu.
Podniosłem głowę i popatrzylem na mojego towarzysza. Ujrzałem wielki, szczery uśmiech na jego twarzy.
-Masz rację. -skłamałem, żeby nie psuć mu humoru. Nie teraz. Nie dzisiaj.-----------------------------------------------------------
Ten rozdział jest o wiele krótszy niż poprzedni, ale ważne że jest cokolwiek.
CZYTASZ
I can't do it without you [A Stucky Fanfiction]
DiversosRandomowo napisałem to "coś" potocznie zwane fanfikiem. Nie będę pisać tu nic o fabule, jeśli kogoś ciekawi jak wyglądają moje wypociny pisane po nocach - zapraszam. Naprawdę nie wiem dlaczego to napisałem, ale mam nadzieje ze chociaż jednej osobie...