Rozdział 1

37 3 81
                                    



DWA MIESIĄCE PÓŹNIEJ

Dziś, po raz pierwszy od dwóch miesięcy wychodzę na zewnątrz. Po miesiącu śpiączki, w którą wpadłam po wypadku, i miesiącu kuracji opuszczam szpital. W recepcji odbieram wypis i kilka potrzebnych papierów, po czym pielęgniarka wychodzi ze mną na przed placówkę medyczną. Nie powinnam się przemęczać, więc wynosi za mnie małą torbę, w której znajdowały się moje rzeczy. Stajemy na schodach, prowadzących na parking, a ja wyparuje mojego taty. Miał przyjechać po mnie, równo o trzynastej. Spoglądam na zegarek w telefonie, krzywię się widząc godzinę trzynastą dziesięć. Mija kolejne pięć, a potem dziesięć minut i już wiem, że mój ojciec nie przyjedzie. Po raz kolejny wystawił mnie, tylko tym razem nie boli to już tak bardzo. Jedynie wstyd pali mnie do żywego, kiedy widzę współczujący wzrok pielęgniarki. Zaciskam dłonie w pięści, zamierzając powiedzieć kobiecie, by wracała do pracy, a ja poradzę sobie sama, jednak dostrzegam nadjeżdżające auto. Jest to jeden z samochodów ojca, więc rozluźniam się. Może jednak mój tato nie jest tak beznadziejny jak myślałam? Moje nadzieje szybko zostają rozwiane, przez wujka Petera, który wysiada z miejsca kierowcy.

 Peter ma dokładnie trzydzieści jeden lat i jest najmłodszym z rodzeństwa Colt. Od zawsze miałam z nim dobry kontakt. Jako jedyny rozumiał przez co przechodziłam, a przynajmniej próbował. Był też jedynym, który odwiedzał mnie w szpitalu regularnie. Przynajmniej dwa razy w tygodniu, na kilka godzin przychodził do mnie, by porozmawiać i po prostu być. Niektórzy powiedzieliby, że to mało, ale biorąc pod uwagę, że mój własny ojciec był u mnie może dwa razy odkąd się obudziłam mówi wszystko. Przymknęłam oczy, aby powstrzymać cisnące się do oczu łzy, które z niewiadomych przyczyn chciały wypłynąć na moje policzki. 

– Hej dzieciaku! – usłyszałam głos wujka i poczułam jego ramiona, które oplotły mnie w mocnym uścisku.

Peter był naprawdę wysoki, mocno zbudowany i umięśniony. Kiedy byłam mała, uwielbiałam nazywać go „wujkiem niedźwiadkiem", bo przypominał mi takowego zwierza. To on doradzał mi jak radzić sobie z problemami i odstraszał ode mnie natrętnych chłopaków. Był moim obrońcom tam, gdzie dziadek nie mógł. Zabierał mnie na różne wycieczki, zaraził miłością do sportów, był mi bardziej ojcem niż mój prawdziwy tato. 

– Hej niedźwiedziu – mruknęłam, wysilając się na drobny uśmiech. 

Odkąd się obudziłam, jakiekolwiek pozytywne emocje przychodziły mi z trudem. Na początku mogłam tylko płakać i złościć się. Po jakimś tygodniu przyszedł czas na otępienie, kompletne wyciszenie. W tamtym okresie nie odzywałam się do nikogo, siedziałam tylko, patrząc w jeden punkt na ścianie. Myślałam jedynie o tym, że powinnam była zginąć z dziadkami, bo zasłużyłam. W końcu to przeze mnie umarli. Jechali po mnie w nocy, w okropnych warunkach pogodowych. Przez długie godziny musiałam słuchać psychologa szpitalnego i jego zapewnień, że to nie moja wina. Że zawinił tu kierowca tira, zła pogoda... Wszystko tylko nie ja. W końcu jednak i ten etap szoku pourazowego się skończył i wylądowałam w momencie obecnym. Kiedy trudno było mi z siebie wykrzesać jakąkolwiek pozytywną myśl, ale już pogodziłam się ze świadomością, iż może nie wszystko jest przeze mnie. Przynajmniej tak wszystkim wmawiałam. 

Nie potrafiłam sobie wyobrazić życia bez babci Hannah i dziadka Roberta, ale ich już nie było. Nie mogłam cofnąć czasu, aby ich uratować. Wiedziałam o tym bardzo dobrze, ale mimo to, serce bolało mnie okropnie, a łzy płynęły z oczu, kiedy tylko pomyślałam o moich ukochanych dziadkach. Oprócz nich, nie miałam już zbyt wielu członków rodziny od strony taty, z którymi miałam dobry kontakt. Zostawała mi jeszcze rodzina mamy, ale już bardzo dawno temu, ojciec odciął mnie od nich. Kojarzyłam jeszcze ciocie Margaret, jedyną siostrę mojej mamy. Widywałam się z nią i jej dziećmi o wiele częściej, kiedy byłam mała. Praktycznie każde wakacje do szóstego roku życia spędzałam u niej i moich dziadków od strony mamy. Jednak po śmierci rodziców mamy, ojciec przestał mnie wysyłać do cioci. Mimo moich próśb już nie spotykałam się z kuzynostwem i rodziną mojej rodzicielki. 

Iskierka nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz