2. Świtanie.

585 53 58
                                    

Przestał pędzić nie z powodu zmęczenia czy zadyszki. Ten problem już od setek lat był mu obcy. Jedyne zmęczenie, jakie dotyczyć mogło bestii takiej jak on, było wycieńczeniem psychicznym i bólem głodu. Teraz jednak żadne z nich mu nie doskwierało. Choć, jak podejrzewał, wkrótce mogło się to zmienić.

Zbliżał się do śródmieścia i bał się, że ktoś go zauważy, i wampir zwróci na siebie niepotrzebną uwagę. Dorosły mężczyzna biegnący z chorą prędkością, mimo czerwonych świateł przez ulicę, mógł wzbudzać zainteresowanie. Nie biegł może nieprzeciętnie szybko, ale zbyt łatwo można by go wziąć go za złodzieja, albo inny element. Poza tym trochę rzucał się w oczy. Wyglądał jak metalowiec, który mimo skończonego technikum, nie rezygnował z młodzieńczej mody. Przynajmniej póki postępujące łysienie takiemu metalowi nie dawało za bardzo w kość. 

 Centrum pozwalało na względną anonimowość, chociaż i o nią było trudno o takiej porze. W tej okolicy przynajmniej pojawiali się przechodnie. Wynn wyciągnął spod kurtki kaptur bluzy i schował pod nią większość twarzy wraz z charakterystycznymi, długimi włosami. Sprawdził zegarek. Dochodziła czwarta, a on wciąż nie miał planu. Wyciągnął telefon i sprawdził wiadomości, idąc w stronę głównej ulicy. Uśmiechnął się z przekąsem na widok gratulacji SMS-owego prześladowcy. Znów spróbował odpisać;

"Kim jesteś?" - wystukał to w telefonie, ale system znów odpowiedział komunikatem, że dany numer nie istnieje. Czemu "nie istnieje", jeśli pisał? Mimo całej sympatii i znajomości współczesnych urządzeń, dla Williama pozostawało to nie do rozstrzygnięcia. Kątem oka rozejrzał się wokół siebie. Dość duży kawałek przed nim dwie nietrzeźwe, sądząc po tonie w jakim rozmawiały, elfki. Po drugiej stronie ulicy szedł jakiś mężczyzna nieznanej rasy w ogromnych słuchawkach i rozmawiał przez telefon, lekko gestykulując, mimo że rozmówca nie mógł tego widzieć. Żadne z nich nie wydawało się groźne, ale z drugiej strony, gdyby Wynn wrzucał do słoika dolara za każdym razem, kiedy się pomylił, to... No właśnie.

Dlatego ruszył w boczną uliczkę, mając cichą nadzieję, że chociaż tam nie będzie nikogo. Nie miał zamiaru dać ludziom, którzy go ścigali, adresu pod sam nos.

Kiedy już stanął w okolicach śmietnika w zaułku, westchnął zirytowany i uznał, że nie wymyśli nic lepszego, jak tylko znów wyciągnąć telefon. Nie mając pomocy od tajemniczego nadawcy wiadomości, wybrał numer do swej, można by rzecz, znajomej.

— Amarille.— Nie czekał nawet na głos, który odezwie się w słuchawce.

—  Wynn. — Głos nie był zadowolony. Należał do kobiety. Był dość wysoki i jakby... wyniosły.

—  Potrzebuję pomocy. Nie żartuję. Muszę spędzić u Ciebie dzień. Chyba mnie znaleźli. Potem zniknę szybciej niż się o to upomnisz. Jeśli będziesz chciała, zmienię stan. Ale teraz naprawdę muszę gdzieś spędzić dzień... — Im bliżej było świtu, tym bardziej był wystraszony. Albo trochę dramatyzował, by się zgodziła.

— Naprawdę, zrozumiałam za pierwszym razem. Powiem Olafowi, żeby po ciebie podjechał. Podaj adres. To federalni? A zresztą, nieważne. 

 —  Tak. Tkną Twój dom?

— Wynn, nie zadawaj takich pytań. Niezależnie, co odpowiem i tak będziesz szukał u mnie pomocy, bo zapewne nie masz innej drogi, prawda? — Kobieta syknęła cicho, groźnie. —  Nie, mówiłam Ci, że państwowi o mnie wiedzą, ale nie ruszają.

Wynn już nie próbował więcej dyskutować. Dzisiaj to on był na przegranej pozycji. Czuł się jak kundel kulący pod siebie ogon, gdy podawał adres, gdzie miało podjechać auto. Mimo absolutnej ignorancji dla zwyczajów krwiopijców, czuł się nieco zażenowany, musząc prosić o pomoc Amarille. Kobieta może dobrze radziła sobie w życiu, ale niegdyś to ona prosiła go o pomoc i ochronę. Te czasy niestety już minęły. Najpewniej bezpowrotnie, bo młodsza wampirzyca radziła sobie coraz lepiej, a Wynn wpadał w coraz to większe kłopoty i paranoję.

MorriganOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz