3

6 0 0
                                    

Obudziłam się z wielkim bólem pleców na czymś twardym. Pierwszą moją myślą było dlaczego moje łóżko jest takie twarde? Jednak po chwili uświadomiłam sobie, że to nie moje łóżko, to nawet nie jest mój pokój. Natychmiast siadam i rozglądam się po pomieszczeniu. Nie mam pojęcia gdzie jestem. W momencie, w którym panika chce objąć moje ciało przypominam sobie wydarzenia z przed kilku godzin. Zerkam na zegarek, który wskazuję 9.40. No nieźle pospałam. Zaczynam się martwić co ja tu tak długo robię przecież mama miała po mnie przyjść. Powinna to zrobić już dawno zważywszy na godzinę. No cóż nie pozostaje mi nic innego niż rozglądać się po pomieszczeniu. Ręką wyszukuje latarki i włączam ją. Kieruje jej światło na ściany szukając jakiegoś innego źródła światła niż moja latarka. Po chwili zauważam coś co przypomina włącznik. Naciskam go. W tym momencie pokój zostaje oświetlony przez 2 żarówki. Wyłączam moją latarkę oszczędzając baterie, nigdy nie wiadomo kiedy mi się ona jeszcze przyda. Następnie rozglądam się po dość małym pomieszczeniu i dostrzegam łóżko oraz dwie szafki. Podchodzę do nich. W pierwszej znajdują się ubrania, jakieś koce i inne rzeczy którym zbytnio się nie przyglądam, natomiast w drugiej kilkanaście butelek z wodą i żywność długoterminowa. Zastanawia mnie po co to wszystko tutaj jest, kto to przygotował i jaki był tego cel? Czy rodzice czegoś się obawiali? Kto do nas przyszedł wczoraj? Mam tak dużo pytań, a na obecną chwilę żadnej odpowiedzi. Mam nadzieję, że mama lub tata szybko się tu po mnie zjawią. Dziwne jest to, że w ty domu mieszkamy odkąd pamiętam, a do wczorajszego wieczoru nie miałam pojęcia o istnieniu tego pokoju i tak rozległej sieci korytarzy do niego prowadzącej... Na obecną chwilę nie pozostaje mi nic innego niż czekać więc wyciągam z pierwszej szafki dwa koce i poduszkę, a następnie układam je na łóżku. Mimo iż tyle godzin spałam, czuję się bardzo zmęczona. Gdy moja głowa dotyka poduszki, prawie natychmiast zasypiam.

Budzę się, jak wskazuję zegarek, po niespełna czterech godzinach, jednak nie czuję się wypoczęta. Martwi mnie, że nadal nikt po mnie nie przyszedł. Postanawiam, że zaczekam do 17. Jeśli do tego czasu nikt po mnie nie przyjdzie, sama stąd wyjdę.

Znacie to uczucie, gdy czas mija, a wy nie wiecie kiedy? Niestety, w tej chwili to odczucie jest mi bardzo odległe. Godziny trwają jakby zawierały w sobie cały dzień. Jedynie zegarek na mojej ręce uświadamia mi, że jestem w tym pomieszczeniu niespełna dobę, choć mi się wydaje, że całe wieki. Widząc na zegarku godzinę 17 postanawiam wyruszyć w drogę powrotną do mojej łazienki. Poskładałam koce i wszystko odniosłam na swoje miejsce. Wzięłam latarkę do ręki i zgasiłam światło, wcześniej ją zapalając. Niestety pech chciał, że w połowie drogi moja latarka przestała świecić. Przestraszyłam się. Mimo strachu  uznałam, że idę dalej. Jednak poruszanie w ciemności nie jest takie łatwe jak mogłoby się wydawać. Uświadomiłam to sobie, gdy po około 20 minutach trafiłam do pomieszczenia o połowę mniejszego niż ten, w którym się wcześniej znajdowałam...


Pokój był utrzymany w ciemnych kolorach. Przy ścianie na przeciwko mnie, były poukładane trzy rzędy kartonów. Były one starannie ułożone.  O dziwo w pokoju było widno. Światło wydobywało się z kanału wentylacyjnego gdzieś w połowie dwu metrowej ściany. Gdy się rozglądnęłam, zauważyłam że nie tylko przy jednej ścianie stoją pudła. W całym pomieszczeniu były ustawione góry kartonów. Postanowiłam otworzyć jedno z nich lecz, gdy już chciałam to zrobić, do moich uszu dobiegł dźwięk kroków i kobiecego płaczu. Wiele nie myśląc przybliżyłam się do przewodu wentylacyjnego. Przez dość mały otwór zobaczyłam dwóch mężczyzn około czterdziestki i następnych dwóch, którzy nie mogli mieć więcej niż po osiemnaście lat.  Stali wokół moich rodziców którzy klęczeli na podłodze. Ich ręce były związane na plecach. W ostatniej chwili powstrzymałam się od wydania jakiego kolwiek dźwięku. Zamiast tego postanowiłam uważnie słuchać.
-Gdzie ona jest?-usłyszałam wyraźny męski głos, który zwracał się do mojej mamy. Najprawdopodobniej należał on do wysokiego, dość umięśnionego bruneta.
-Nnnnnie ma jej tu. Ona... - nie zdążyła dokończyć, gdy dostała silny cios w twarz.
-Nie kłam suko! - powiedział po czym uderzył ją w brzuch. Kobieta skuliła się i upadła na podłogę. Mężczyzna, wiele nie myśląc, wyciągnął zza paska od spodni broń i wycelowal w głowę kobiety. Zaczęłam trząść się ze strachu. Bałam się nie tylko o życie mamy, ale całej naszej rodziny.
-Mów suko jeśli Ci życie miłe!
-Ale ja... - Rozległ się huk wystrzału z broni. Zasłoniłam oczy, a gdy odważyłam się spojrzeć, zobaczyłam mamę na podłodze w kałuży krwi. Niekontrolowane z mojego gardła wydobył się krzyk...

JULIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz