HE'S GONE.

239 24 42
                                    

Dwa kroki do tyłu. Głęboki wdech, a potem wydech. Powtórzyć kilka razy, aż do skutku. Spokój. Musi być spokojny. Zachowanie zimnej krwi jest konieczne, inaczej jego misja będzie nieudana.

Brudny, ale zawsze ostry nóż wbity w plecy ofiary. Krew na jego własnym ubraniu, oraz rozcięta warga. Nie zanotował on nic innego. Żadnych więcej obrażeń. No cóż. Nie jest tak źle, jak przypuszczał, że mogłoby być.

Zimne, pozbawione życia ciało, oraz czerwona, roztarta kałuża na środku pokoju. Zero błędów. Tak naprawdę, nigdy żadnych nie było.

Granatowy strój oraz niebieskie, wytrzeszczone oczy, które już nigdy więcej na nic nie spojrzą. Och, jaka szkoda. To musi być naprawdę okropne.

Zmierzwione blond włosy pokryte były czerwoną mazią. Usta rozciągały się w wielkim przerażeniu. On wiedział co nadchodzi. I nic nie mógł już z tym zrobić. Nikt nie mógł mu pomóc. Byli sami i to on tym razem wygrał.

Posiniaczone policzki i dłonie ułożone niedaleko nich. Poszarpane, przesiąkające krwią ubranie, oraz rozcięte spodnie przy lewej nogawce. I tak na nic mu się już nie przyda. Nie trzeba się o to martwić.

Kawałki szkła walające się przy oknie. Zbite wazony, przewrócony magnetofon, oraz metalowa tarcza leżąca kilka metrów od niego. Całkiem przydatna, jednak co z tego? I tak nie zdołała uratować życia swojemu właścicielowi. Teraz stała się bezużyteczna.

Wyciągnął nóż z ciała i wytarł go o swoje ubranie. Jeszcze raz spojrzał na mężczyznę, a następnie odwrócił się. Nie myślał w ogóle o tym, czyją krew ma na swoim kombinezonie. To nie było istotne. Nie znał tego człowieka. Był on tylko jedną z jego misji.

Stał tak jeszcze przez chwilę. Zostawić, czy zakopać? Nie, nie było na to czasu. Musi wracać. Musi zdać swój raport. Misja przebiegła z powodzeniem. To jest w tej chwili ważne.

Powolnymi krokami udał się w stronę wyjścia. Cały czas nasłuchując, czy żaden z wspólników ofiary nie kręci się gdzieś w pobliżu. Och, byłoby naprawdę smutno, gdyby ktoś jeszcze zginął tego samego dnia. Powiedziano mu, aby wyeliminować wszystkie zagrożenia, a Zimowy Żołnierz na pewno nie zawaha się przed kolejnym morderstwem.

Zajrzał w lewo, potem w prawo. Naciągnął maskę na twarz. Ręce trzymał jak najbliżej broni. Miał oczy dookoła głowy. Widział dosłownie wszystko. Postrzępioną od jego noża sofę, półkę pełną książek, ciało blondyna, oraz zdjęcie w pięknej, drewnianej ramce.

Zdjęcie na którym był on sam.

Zdjęcie na którym się uśmiechał.

Zdjęcie na którym znajdował się wraz ze swoim celem.

Nie, to tylko złudzenie. To na pewno nie był on. Zimowy Żołnierz nie miał przyjaciół. Miał tylko rozkazy, które przyjmował od swoich szefów.

Wybudzał się z transu.

Jego nogi skręciły w prawo. Skarcił się w myślach za to co właśnie robił. To nie był już Zimowy Żołnierz. To ten pierwszy powoli zaczął odzyskiwać kontrolę.

Walczyli ze sobą. Jedno ciało dzieliło w sobie dwa umysły. Prowadził on wojnę w jego własnym ciele.

Upadł.

Nie potrafił złapać oddechu.

Nie miał siły.

Nie chciał już tego robić.

Miał dość.

Sięgnął po ramkę.

Poddał się

Wstał.

Zimowy Żołnierz znów wrócił do gry.

Wymierzając sobie mocny cios w policzek wyszedł z pomieszczenia zostawiając rozkładające się ciało Kapitana Ameryki w spokoju. Boże, błogosław Amerykę i daj mu jakieś świetne miejsce u swojego boku! Walczył dzielnie. Coś mu się należy.

Zasalutował na samą myśl, a kiedy wyszedł na ciemną ulicę jeszcze ten ostatni raz spojrzał w stronę wybitego okna.

Udało mu się. Wykonał to co mogło wydawać się prawie niemożliwe. Cuda się jednak zdarzają.

~*~

Piętnaście minut później, kiedy to Bucky oznajmił Pierce'a o rzekomej śmieci Kapitana i wykonaniu swojej misji, Natasha Romanoff zadzwoniła po karetkę, bez żadnej nadziei na ratunek. Było już za późno. Steve Rogers odszedł na zawsze i już nigdy więcej się nie zobaczą.

~*~

Zdał raport. Został pochwalony. I nagle stał się bezużyteczny.

Ze skulonym ogonem odszedł do swojego pokoju. Zamknął go na klucz.

Pierwsza łza spłynęła po jego policzku.

To naprawdę dziwne, jak jedno, zwykle zdjęcie sprawiło, że wrócił.

Już nie był bronią Hydry. On naprawdę wrócił. I wcale nie był z tego zadowolony. Nienawidził siebie jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek. Jak w ogóle mógł się na to zgodzić? Dlaczego nie zorientował się kim jest ten człowiek, kiedy wbijał mu nóż prosto w jego plecy?

Wyciągnął prostokątną ramkę z kieszeni i spojrzał na nią, z pełnymi od łez oczami.

Byli na nim tacy szczęśliwi. Razem. Trzymający się blisko siebie. Uśmiechający się w swoją stronę. On i Steve. Dwójka najlepszych przyjaciół, gotowa poświęcić dla siebie wszystko.

Rzucił je na podłogę. Szkło porozbijało się na małe kawałeczki, a drewno połamało się, dokładnie tak samo, jak jego serce w momencie, kiedy uświadomił sobie co zrobił.

Dlaczego w ogóle ktoś pozwala mu żyć? Dlaczego ktoś zgadza się na to, aby zabrać z tego świata takie anioły, jakim był Steve? To on powinien zginąć już dawno. Gdyby umarł spadając z tego cholernego pociągu, nikt nigdy nie rozkazałby mu zabić jego najlepszego przyjaciela z zimną krwią.

Gdyby nie on, Steve nadal by żył.

Zimowy Żołnierz uważał, ze to było najpiękniejsze przestępstwo jakiego dokonał, jednak on sam był sobą zgorszony. To nie tak powinno się potoczyć.

Od tamtego czasu już nikt nigdy nie ujrzał prawdziwego chłopaka, który krył się za czarnym kombinezonem. Był on już tylko żywą bronią, nieodczuwającą żadnych emocji. Stał się robotem i już nigdy więcej nie zapłakał nad tą piękną zbrodnią, którą mu zlecili. Już nigdy więcej nie uronił łzy nad jego pięknym Steve'm.












hoodille , błagam nie płacz ):

[ogólnie nie miał być to Stucky, ale wyszło co wyszło i jestem nawet z tego zadowolona]

( BEAUTIFUL CRIME )    winter soldier .Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz