Rodział 2

324 26 2
                                    

Dni miłały, Astarte znów wybrała się do wioski z koszem wypełnionym po brzegi jedzeniem. Dzień był słoneczny, przez korony drzew przedostawaly się pojedyńcze snopy światła,dziewczyna szła równym krokiem wsłuchana w śpiew leśnych stworzeń.

Kiedy doszła do wioski w jej stronę już biegła roześmiana Nereida, dziewczynka zawsze pomagała Astarte roznosić pożywienie najbiedniejszym mieszkańcom wioski oraz asystowała przy podawaniu leków lub bandażowaniu starszych i schorowanych. Jej brązowe włosy jak zwykle roztrzepane we wszystkie strony przypominające niesforne piórka zasłaniały nieco jej opaloną twarz.

-Przyszłaś!-wykrzyknęła i rzuciła się na szyję dziewczynie, która na szczęście położyła na ziemi wielki kosz zanim mała zdążyła wtrącić jej go z rąk.

-No jasne, przecież mówiłam, że przyjdę.-w oczach Astarte zabłyszczały iskierki szczęścia

-Słyszałaś? Jakiś stwór ze szpiczastymi uszami kręci się niedaleko...podobno okradł już paru kupców kiedy szli przez las.-Nereida zaczęła opowiadać z ożywienie, buzia się jej nie zamykała.- No i ten stwór jest podobno przerażający, ma wielkie kły, ogromną jasną grzywę i wydaje przerażające dźwięki.

Oczy dziewczynki wręcz iskrzyły gdy opowiadała o niebezpiecznym stworze.

- Nie wyglądasz jakbyś się bała.- Astarte spojrzała na dziewczynkę mrużąc oczy.

-A czego tu się bać? -Nereida ruszyła w podskokach w stronę pierwszych domów.- Tu nic się nigdy nie dzieje, to pierwsze ciekawsze wyrażenie odkąd...- przybrała zamyślony wyraz twarzy-tak, odkąd się urodziłam-zaśmiała się i pobiegł do pierwszej chaty która miały w tym dniu odwiedzić.

Wszystkie budynki w tej okolicy wyglądały podobnie, stare, grożące rychłym zawaleniem, jednak ten był w jeszcze bardziej opłakanym stanie. Nereida otwierając drewniane drzwi niemal wyrwała je z zawiasów, izdebka była mała, podłoga zasłana grubo kurzem skrzypiała przeokropnie przy każdym stawianym kroku.

- Ja się miewasz? -Astarte zapytała łagodnie starszego mężczyznę leżącego na starcie materiałów różnego pochodzenia, imitujących łóżko. Przykryty był grubszym kocem przyniesionym parę tygodni wcześniej przez dziewczynę.

-Jak na moje lata, nie mogę narzekać, ciała mi nie wymienisz, ale duchem nadal jestem młody skarbeńku- Na pomarszczonej twarzy mężczyzny pojawił się szczery, pogodny uśmiech.

Astarte podeszła bliżej do łóżka I przykucnęła.

- Proszę pokazać nogę, zmienimy opatrunek a potem dam Panu coś pysznego do przekąszenia, obiecuje, będę delikatna- Nereida odkryła nogi mężczyzny, wychudłe I sine, jedna pokryta była już dosyć zabrudzonymi bandażami.

-Wiem skarbeńku, Ty zawsze tak troskliwie zajmujesz się nawet takim starym dziadem jak ja.

Astarte zaśmiała się i puściła oczko mężczyźnie, następnie pozbyła się starego opatrunku i zabrała za odkażanie paskudnej rany.

Przy wszystkich czynnościach asystowała jej Nereida, dziewczynka chętnie uczyła się jak zakładać opatrunki i pomagać chorym, w wiosce było ich tak wiele, pragnęła pewnego dnia założyć miejsce gdzie mogła by im pomagać.

Po kwadransie rana była odkażona i porządnie zabezpieczona przed zanieczyszczeniami z zewnątrz.

-Gotowe, nie było tak strasznie prawda? -Astarte wstała i sięgnęła do swojego koszyka, wyciągał z niego ulubiony przysmak mężczyzny którym był ryż z jabłkami. Wręczyła mu go z wielkim uśmiechem i przysiadła na krawędzi łóżka.

-Oczywiście, twoje ręce w końcu leczą skarbeńku.-mężczyzna przyjął posiłek z wdzięcznością wymalowaną na twarzy-Dziękuje, obu wam dziękuję, że nie zostawiłyście starego dziada na samotną śmierć, cieszę się kiedy tu przychodzicie.

Dwór Zagubionych NadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz