Cirrhosis siedzi na skórzanej kanapie i bawi się swoimi palcami. Jej usta błyszczą się od krwistoczerwonej szminki, którą wcześniej nakładała. Oczy zaś od nagromadzonych w nich łez, których dziewczyna za wszelką cenę stara się nie uronić.
Do pokoju odwiedzin wchodzi dwójka Strażników Pokoju. Dziewczyna patrzy na nich, mruga kilka razy i wstaje. Bierze głęboki wdech i wychodzi z nimi jakoby obstawą.
Przez kilka minut dwójka trybutów wraz z Streą Moore jadzie samochodem terenowym w stronę peronu. Opiekunka opowiada jakież to luksusy czekają na nich w stolicy.
— Przed Igrzyskami spędzicie praktycznie cały tydzień w Ośrodku Szkoleniowym. A tam, ach! Ostatnio była renowacja wszystkich pięter, zaraz po drugim Ćwierćwieczu. Jedzenie jest wytworne — mówi, pochylając się bardziej w stronę Evana, który patrzy na nią zainteresowany — a coś mi mówi, że to coś, co lubicie najbardziej, tygryski — kończy, nie przestając się uśmiechać i patrząc na Cirrhosis. Ta także uśmiecha się delikatnie.
Evanowi kąciki ust także drgają, ale on się nie uśmiecha. Nienawidzi Igrzysk, nienawidzi Kapitolu, ani niczego co jest bliżej z nim związane, w tym tej radośnie szczebioczącej kobiety. Choć to dość trudne, bo jest wręcz sympatyczna. Ale co do jego towarzyszki z dystryktu nie ma wątpliwości — Cirrhosis Yorker jest zdrajczynią.
Moore opowiada jeszcze długo, o pociągu, o jedzeniu, o technologii. Zapewnia ich, że mimo, iż wydaje się być skomplikowana, jest banalnie prosta w obsłudze, przynajmniej w Ośrodku Szkoleniowym. A poza nim raczej nie będą z niej korzystać.
Szybko dojeżdżają na stację kolejową, gdzie stoi już najnowszej generacji pociąg. Oprócz tego roi się tam od kamer.
Nastolatkowie przechodzą przez cały peron, a za nimi podąża opiekunka. Nie wahają się przed wejściem do pociągu. Cirrhosis wchodzi pierwsza, Evan jak na dżentelmena przystało ją przepuszcza, przynajmniej tak to wygląda. Po chwili i Moore znika w pociągu.
— Siadajcie, zaraz zjemy obiad — mówi entuzjastycznie, gdy tylko wchodzą do pierwszego po prawej przedziału, jak się okazuje jadalnego.
— Nie jestem głodny — rzuca oschle Evan, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
— Spokojnie, przecież nikt tu nie jest przeciwko tobie — z prawego końca pomieszczenia odzywa się Feania. Nie jest ubrana w czerwony kostium, w którym była podczas Żniw, a w jasnobeżową bluzkę ze zwiewnego materiału wpuszczoną w czarne, skórzane spodnie. Długie włosy nadal ma rozpuszczone.
Szesnastolatek patrzy na kobietę chłodno.
— No, siadajcie, siadajcie. — Na tą prośbę opiekunki siada i Evan, i jego towarzyszka.
Niemalże od razu obsługa podaje dyniową zupę krem. Podczas gdy Feania dopiero zasiada za stołem dwójka nastolatków już zajada się pierwszym daniem. Cirrhosis kulturalnie, bez pośpiechu, natomiast Evan, mimo, że również stara się robić to kulturalnie i podobno nie był głodny, pochłania zupę, niemalże młócąc łyżką powietrze. Strea obserwuje go z niesmakiem.
— Wolniej chłopcze, wolniej — mówi, a czarnowłosy zastyga z łyżką przy ustach i spowolnionymi ruchami dokańcza swoją porcję, co wywołuje śmiech mentorki, zaś opiekunka czerwienieje na twarzy. Cirrhosis spogląda na to kątem oka i delikatnie się uśmiecha.
— Widzę, że nawet w obliczu śmierci humor ci dopisuje — mówi Feania, akurat gdy na drugie podają udko indyka faszerowane musem gruszkowym z pure ziemniaczanym oraz zielonym groszkiem i startą marchewką.
— Do naszej ewentualnej daty śmierci pozostał jeszcze tydzień — dziewczyna w ostatniej chwili powstrzymuje się przed dodaniem "mamo", przez co zdanie brzmi śmiesznie.
Evan patrzy intensywnie na Cirrhosis, lekko przechylając głowę i w pobłażliwym geście unosząc kąciki ust.
— Ewentualnej śmierci — mówi wyraźnie, czystym i spokojnym tonem. —Ewentualnej. Jak doskonale to ujęłaś, panno Yorker. — Ostatnimi słowami ściąga na siebie wściekłe spojrzenie przyszłej trybutki, jednak zanim ta jeszcze zacznie zabijać go wzrokiem, ten odwraca głowę w stronę jej matki. Bezczelny, myśli.— Czy jest możliwość aby moją mentorką była babcia, znaczy, pani Tessa?
Tessa Yorker, babcia Cirrhosis, w Dystrykcie Ósmym jest uwielbiana przez wszystkich. Oprócz jej wnuczki oczywiście. Gdy Cirrhosis była mała, jej babcia i mama prowadziły spór. Wtedy to mama odcięła się od mieszkańców Ósemki i nie wpuszczała nikogo do domu, nie pozwalając też wychodzić córce. Ale ona wtedy miała tylko sześć lat, więc nie miała też gdzie wyjść. Feania wtedy bardzo często jeździła do Kapitolu, zostawiając Cirrhosis u zwyciężczyni z Czwórki, na którą dziewczyna nadal mówi ciocia Mags. I choć mała uwielbiała Mags, to pewnego dnia zapytała czemu mama nie zostawi ją u babci. Oczekiwała, że usłyszy kolejne wyzwiska na temat starszej kobiety, jednak nic takiego się nie stało. Feania po dłuższej chwili, zupełnie odbiegając od tematu, pochyliła się nad dziewczynką i wyszeptała:
— Wiesz, że zawsze, ale to zawsze, najsłabszym puntem każdego, są ukochane osoby? Pamiętaj o tym.
Wówczas dziewczynka miała dziesięć lat i choć nie rozumiała tych słów, zapamiętała je. Gdy miała dwanaście lat, jej matka pogodziła się z babcią, skończyły się częste podróże do Kapitolu i wizyty u cioci Mags. Feania znów otworzyła się na mieszkańców dystryktu i pomagała tym, którzy pomocy skrajnie potrzebowali.
Jednak wyzwiska pod adresem Tessy na dobre wpiły się w pamięć Cirrhosis, a jej wady uznała za jedyne cechy kobiety. Na nic zdały się przekonywania wszystkich, że nie ma powodów by nienawidzić Tessy. Po takich zapewnieniach wujka Matthewa, czterdziestoletniego zwycięzcy z Dwunastki, którego Cirrhosis uwielbiała, jej nienawiść zmalała, jednak nadal nie potrafiła normalnie rozmawiać z babcią.
— Och, oczywiście, że istnieje taka możliwość. Jednak będę musiała z nią porozmawiać. — Mentorka nie podniosła wzroku, krojąc soczyste mięso indyka, który został sprowadzony z Dziesiątego Dystryktu.
— Cieszę się — odpowiedział chłopak i już miał odejść od stołu.
— Hej,maniery! — odezwała się Moore, skutecznie zatrzymując Evana. —Trwa posiłek, nie podali nawet deseru. Siadaj i jedz. — Chłopak przewrócił oczami.
— Najadłem się, dziękuję, chcę odejść od stołu — powiedział powoli,nadal stojąc i trzymając dłoń na oparciu krzesła. Cirrhosis wyczuła okazję.
— Na twoim miejscu nie rezygnowałabym z kapitolińskiego jedzenia, bo jest naprawdę wyśmienite — mówi, zamykając oczy, jakoby rokoszowała się nim, po czym celuje w niego widelcem — a przecież został tydzień do twojej ewentualnej śmierci, więc powinieneś rozkoszować się jedzeniem i dobrocią Kapitolu, panie Ferrell — uśmiecha się słodko, nabijając na widelec kawałek mięsa i zaczyna go przeżuwać, utrzymując kontakt wzrokowy z chłopakiem. Evan wręcz gotuje się od środka na ostatnie słowa dziewczyny, które sugerują, że mają te luksusy i w ogóle jeszcze żyją z łaski Kapitolu, który w każdej chwili może wszystkiego ich pozbawić. Nie żeby było inaczej, ale chłopak tak bardzo nienawidzi władz ze stolicy, że taki przytyk dotknął go bardziej niż jakikolwiek inny.
— Cirrhosis, grzeczniej poproszę. Ile wy w ogóle macie lat? — pyta jakby z wyrzutem mentorka, nim Strea zdąży jakkolwiek zareagować.
Evan odwraca głowę w stronę zwyciężczyni dwudziestych dziewiątych Igrzysk, ignorując ostre spojrzenie towarzyszki z dystryktu.
— Szesnaście.
— Osiemnaście.
Odpowiadają w tym samym czasie, jednak dziewczyna mówi to cicho, zaraz po tym wypijając łyk podanego do obiadu napoju, zaś niebieskooki głośno i wyraźnie, jakby całym sobą był dumny, że ma szesnaście lat. Feania kiwa głową.
— Evan, zostań. Buntowanie się nic ci nie da.