Pewnego razu, gdy Yuuri wrócił do domu jego siwego narzeczonego nie było.
Nie było przytulasków, nie było całusków, ani czułych słówek.
W mieszkaniu unosił się tylko chłód.
Brązowy pudel przebiegł do pańcia, Yuuri odłożył siatki i rozejrzał się zdezorientowany i pogładził sierść Makkchaina.- Gdzie jest Victor, Makka? - zapytał, wtulając się w niego, jednak nadal był czujny.
Znów poczuł zimno, więc zaczął szukać jego źródła.
Otwarty balkon mógł nim być.
Katsuki podszedł, aby zamknąć okno, lecz coś go powstrzymało. Prawie już je zamknął, ale zobaczył siwą czuprynę.- Victor? - zapytał przerażony, widząc jak jego partner siedzi na kafelkach. W samym szlafroku, a przecież było zimno. - Victor, co ty tu robisz?
- Oh, Yuuri. - Nikiforov od razu się do niego odwrócił, przestać machać nogami. - Nie słyszałem jak wróciłeś. - Japończyk zlustrował czerwony nos i zwilgotniałe oczy partnera. Łyżwiarz nagle wydał mu się taki kruchy, taki słaby, taki... ludzki.
- Wszedłem cicho. - wyjaśnił Katsuki.
Zwykły człowiek kazałby Victorowi wrócić do domu, okrzyczałby go...ale nie Yuuri.On tylko wspomniał, że jest zimno i że Victor się przeziębi.
A potem usiadł obok niego.
Dopiero teraz zobaczył, że jego narzeczony trzyma w ręku małą buteleczkę.- Czy to bańki? - zapytał, widząc tylko cyrylicę.
- Tak.
- Aha.
Konwersacja się urwała. Jakoś tak nie potrzebowali słów. Chwilę siedzieli, patrząc na Petersburg wieczorem. Ludzie się mijają, ludzie nie łapią się za ręce. Ludzie nie patrzą sobie w oczy.
Nie w wielkich miastach.- Też chcesz? - spytał Yuuriego, podając mu patyczek.
Japończyk nie protestował i dmuchnął.
- Nie tak mocno, bo szybko pęknie. - poinstruował trener.
- Okej.
Znów cisza. Victor oparł się o ramię swojego chłopaka, puszczającego bańki.
Trochę mydła i wody, powietrze.
Bańki mydlane.
Bańki spajają ludzi. W bańkach można spojrzeć w swoje twarze. Oczy, co prawda odbite... świecą tak samo.
- Kiedy byłem mały, puszczałem bańki z rodzicami. Słomką. - powiedział nagle Victor, cofając nogi. - Zimno. - dodał.
- Chodź do domu. Ze mną.
Poszli tam razem, otulając się kołdrą.
I zdołali wreszcie spojrzeć sobie w oczy.W dużych miastach ludzie nie patrzą sobie w oczy.
Pochłaniają je.