III

45 3 0
                                    

Kogut pieje, kiedy już dawno zmierzam z Burkiem u boku w stronę Wisły. Rudzik jest zdziwiony, że wychodzę aż tak wcześnie, fruwa bliżej niż zwykle, mało subtelnie śledząc nasze poczynania.

Błota nie ma, nad rzekę prowadzi pełna koniczyn i stokrotek zamglona łąka, na której sąsiad wypasa za dnia krowy. W lesie przy brzegu Wisły witają nas stada ptaków, wszystkie świergoczą wesoło jak na komendę Sawa, który uśmiecha się, gdy tylko wynurzam się zza drzew.

Odwiedzam go nad rzeką codziennie. Już nawet Burek na niego nie szczeka, daje się głaskać i merda ogonem przyjaźnie. Co prawda boi się z nami pływać, ale to może dlatego, że kiedyś sam prawie utonął.

Pływać lubiłem zawsze, ale tylko latem przy brzegu, gdy była ciepła woda.
Teraz zimna i głęboka rzeka przestaje mi przeszkadzać, bo otacza mnie zawsze z każdej strony Sawa. Zawsze jest na wyciągnięcie ręki w razie jakbym zasłabł, a jego bliskość pozbawia mnie uczucia zimna.

Dzisiejszego poranka Sawa zdradza mi na ucho sekret. Na dnie rzeki znajduje się skarb. Nie mówi jaki, tylko stwierdza, że jest, i jak chcę to mogę mu go przynieść, to wtedy mnie będzie kochał po wsze czasy.

– Żartujesz sobie.

– Nie, naprawdę będę Cię kochał po wsze czasy – chichocze jak chochlik.

– Nie o to chodzi. Sam sobie możesz to wyłowić.

– Wiem – mruczy mi do ucha i smyra mi palcami po ramieniu.– Ale chcę, żebyś ty to zrobił. Mogę ci towarzyszyć, jeśli się boisz.

– Oczywiście, że się nie boję – warczę, nim zdrowy rozsądek zdąży przeanalizować sytuację. Przed zanurkowaniem biorę kilka miarowych dechów, po czym wstrzymuję oddech. W ostatniej chwili na powierzchni w oczach Sawy dostrzegam intrygę.

Wisła jest czysta, ale głęboka. Nisko widzę pojedynczo płynące ryby, może jakieś porwane przed prąd rośliny czy gałęzie. Ale dna nie dostrzegam, chociaż zanurzam się coraz głębiej i głębiej.

Raptem za rękę łapie mnie Sawa, pojawiwszy się przed moim obliczem niespodziewanie. Kasztanowe włosy wirują mu wokół głowy jak na magicznym wietrze. Ma ciemną, skrytą w mroku twarz. Nie jest jednak ona mroczna, tylko znana, ciepła, kojąca, rumiana i cudnie uśmiechnięta.

Ciepły i kojący, choć nieznany, jest jego pocałunek.

Krótki, ale wystarczający bym zapomniał o oddychaniu, albo raczej o tym, że oddychać nie powinienem.

Nagle,

tonę.

Mam wodę w ustach, nosie, oczach, płucach, kaszel tylko pogarsza sytuację. Czuję, jak Sawa chwyta mnie w pasie i ciągnie panicznie ku powierzchni, pomagam mu nogami, ale trwa to całą wieczność. Płuca mnie palą żywym ogniem. Nie chcę umierać, nie chcę umierać, całe życie przede mną!
Ale jednocześnie, przeżywszy takie szczęście, powinienem być gotowy umrzeć.

Udaje mi się ocknąć dopiero na brzegu. Pierwszego widzę Burka w letnim blasku słonca, który to dostrzegłszy, rzuca się do lizania mojej twarzy jak opętany. Macham głową na boki, nie mając siły poczynić wiele więcej. Pies zaczyna mi szczekać glośno tuż przy uchu. Klnę na niego sierdziście.

– Wars! – słyszę głos Sawy. Czołga się w moją stronę po piasku z wyrazem ulgi na twarzy. – Przepraszam, nie taki był plan...

– Chciałeś mnie zabić, taki był plan? – warczę podnosząc się na łokcie. Sawa odpowiada chichotem. – I co teraz z tym skarbem?

Sawa wstaje. O własnych nogach.
Ma nogi.
Stoi na nich, chwiejnie, ale stoi. Gapię się na niego, na nie, niedowierzając własnym oczom.

– Ja jestem twoim skarbem z dna rzeki!

Jestem w szoku.
Ten człowiek prawie mnie zabił, żeby mieć puentę do żartu.

Moje życie to żart.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Feb 27, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Wars i SawaWhere stories live. Discover now