Wspomnienia Cześć II

36 2 0
                                    

 Gdy tylko opuściliśmy wioskę, na głowę został mi założony worek. Był brudny, śmierdział stęchlizną i kurzem, przez co miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuje, a wstrząsy powodowane ruchem ciała konia w niczym nie pomagały. Po moich policzkach ciekły ciepłe łzy, nie mogłam wyrzucić z głowy tych okropnych obrazów. W głowie słyszałam tylko krzyk mamy i jej ostatnie słowa. Od natłoku myśli zaczęła mnie boleć głowa. Chciałam krzyczeć, bałam się jednak, że skończy się to dla mnie nieszczęśliwie, a przecież nie miałam pewności, że ktokolwiek, kto mógłby pośpieszyć mi na ratunek, jest w pobliżu. Nie miejąc niczego lepszego do roboty wsłuchiwałam się w rozmowę moich porywaczy. 

- Żal mi tego bachora, mam nadzieję, że przynajmniej sowicie nas wynagrodzą- powiedział jeden z nich.
- Żal? Zrobiłeś się miękki przyjacielu- odpowiedział z pogardą drugi.
- Nie prawda! Zresztą- przerwał na chwilę- nie mów, że tobie sprawia to przyjemność!
- Oczywiście, że nie głupcze! Ale za to sprawiają mi przyjemność pieniądze, których jakbyś nie zauważył, ostatnio nam brakuje.
Po paru minutach zapadłam w sen.

- Obudź się mała cholero!- czyjś krzyk wzbudził mnie ze snu.

Byłam cała obolała, czułam, że moje ciało stało się kolekcjonerem odcisków i siniaków. Czyjeś silne dłonie złapały za moje barki i podciągnęły mnie w górę, zdejmując z wierzchowca. Gdy moje nogi znowu stały na ziemi od razu padłam na kolana, chciałam położyć się wśród traw i więcej nie obudzić. Jeden z moich prześladowców zdjął mi z głowy worek. Zamrugałam oczami w efekcie kontaktu ze światłem. Gdy mój wzrok przywykł do jasności otoczenia nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
Znajdowaliśmy się na zielonej polanie, pod jedynym drzewem w zasięgu wzroku.

-  Rozprostuj nogi, za parę minut dostaniesz jeść i ruszamy dalej- poinformował mnie łysy i obwiązał mnie lekkim łańcuchem w pasie. Drugi koniec został w jego rękach, najwidoczniej miałam wcielić się w psa.

Przytaknęłam, a mój brzuch na wzmiankę o jedzeniu głośno zaburczał.
- Wolno mi biec?- zapytałam cicho patrząc w niebieskie oczy okrutnika.
Ten zmarszczył czoło i warknął.
-  Niech będzie, ale gdy już się odzywasz nieproszona, to masz patrzeć się w ziemię.

Posiłek składał się z ryżu z fasolą. Niezbyt to wyszukane, ale nie narzekałam. Szczerze mówiąc, to dawno nic mi tak bardzo nie smakowało jak to. Głód jest najlepszym kucharzem.

- Dziękuję- szepnęłam cicho po skończonym posiłku wlepiając wzrok w buty.
Na twarzy czarnowłosego można było dostrzec cień uśmiechu.
- Przez najbliższe parę godzin nie masz co liczyć na więcej- odburknął i zabrał się za sprzątanie.

Nieokreśloną ilość czasu później

 Przez praktycznie całą drogę pogrążona byłam w głębokim śnie. Prawdopodobnie było to spowodowane środkami, które najwyraźniej  zostały dodane do mojego jedzenia. Gdy nareszcie obudziłam się, nie miałam pojęcia ile minęło czasu, ani gdzie się znajdujemy. Był już wieczór, ale nie jestem pewna, czy tego samego dnia, bo mój żołądek rozpaczliwie wołał o jakikolwiek pokarm. Staliśmy przed czymś, co wyglądało jak początek niskiego tunelu, prowadzącego w duł. Na co dzień pewnie był zamykany, ponieważ wielka, metalowa klapa oparta była o jedną ze ścian. Teraz jednak wejście stało otworem. 

-  Wchodzimy- oznajmił mężczyzna z blizną i ściągnął mnie z konia. 

Wykorzystałam czas, przez który mordercy przekazywali rumaki  jakiemuś starcowi, w obdartych ubraniach i bez butów, na rozejrzenie się. Byliśmy z powrotem w cywilizacji. Dookoła mnie stały ubogie i brudne domy, które na pierwszy rzut oka wydawały się porzucone na pastwę żywiołów i czasu. Jednak w oknach niektórych z nich dało się dostrzec stare zasłony, tudzież płonące knoty świec. 

JunkoWhere stories live. Discover now