Rozdział 4

43 6 2
                                    

=4=

To nie tak miało być. To nie miało prawa się zdarzyć.

A jednak się zdarzyło.

Tkwiłam w lesie już od wielu godzin. Zbliżał się zachód słońca, Apollo kończył swoją dzienną wędrówkę po niebie. Czułam chłód zbliżającego się mroku. W swoich sandałkach i białej szacie z odkrytymi ramionami nie mogłam liczyć na nadmiar ciepła. Ale jak mogłabym się tego spodziewać? Jak mogłam na takie coś się przygotować? Jak przewidzieć? Wyszłam o wschodzie słońca, miałam wrócić przed rozpoczęciem świętowania. Dzisiaj przywódca powracał z wygranej bitwy, szykowała się wielką uczta. Chciałam nazbierać trochę jagód z lasu, ale... zabłądziłam. Chociaż znałam ten las od dziecka, nagle poczułam, jakbym znalazła się w innym lesie. W innej rzeczywistości, w innym wymiarze. Dlaczego los mnie tu sprowadził?

Powoli zaczęłam odczuwać strach towarzyszący mrokowi. Słyszałam swój przyspieszony oddech, każdy swój krok. Każda nadeptana przeze mnie gałązka roznosiła swój odgłos echem, a ja miałam wrażenie, jakby ktoś za mną chodził. Gdy się odwracałam, widziałam tylko drzewa i krzaki mnie otaczające. 

- Halo? - odezwałam się, ale odpowiedziała mi tylko nimfa Echo. Przez cały dzień modliłam się do Hermesa, aby wskazał mi drogę, lecz moje modły pozostawione zostały bez odzewu.

Co ze mną będzie?

Bałam się. Naprawdę się bałam, że wkrótce stanie się coś złego. Starałam się, aby moje emocje się niepotęgowały, żeby tylko Fobos nie usłyszał mojego lamentu.

Wtedy byłoby naprawdę źle.

- Jest tam kto? - głos. Czysty, męski głos, ale dochodzący znikąd. Próbowałam znaleźć źródło odzewu, lecz na próżno. Płachta nocy zasłoniła mi jakikolwiek pogląd na otaczający mnie las. Nie wiedziałam, czy mogę zaufać temu głosowi. A co, jeśli będzie to jeden z najeźdźców? Co, jeśli wpakuję się w większe kłopoty?

- Adonijasie, chyba słyszałem jakieś głosy... - doszło do mnie po chwili. Bojąc się, że mężczyźni zaraz mnie zlokalizują, schowałam się szybko za pobliskie drzewo. 

- Coś ci się zdaje...

- To chyba zwierze! - rzekł pierwszy rozmówca, a ja zasłoniłam usta dłonią. 

- Jeśli tak, to nie gadaj tyle! Jeszcze je spłoszysz! 

Co prawda, czułam się w tej chwili jak mała, spłoszona sarenka, ale daleko było mi do zwierzęcia. Chociaż wiedziałam, że winna byłam to zrobić, brakowało mi odwagi, aby rozwiać ich wątpliwości. Miałam szesnaście wiosen, a dwaj mężczyźni, z głosu sugerujący nieco starszy ode mnie wiek, spacerujący po lesie w środku nocy... To nie zwiastowało dla dziewicy nic dobrego.

Mama zawsze mnie przed tym ostrzegała.

Hermesie, wskaż mi drogę... - poprosiłam raz jeszcze bezgłośnie, spojrzawszy się na ciemne niebo.

Usłyszałam kroki ze swojej prawej strony. Ponownie zakryłam usta dłonią i modliłam się, aby nieznajomi nie usłyszeli bicia mojego serca. Cała trzęsłam się ze strachu i zzimna.

- To chyba z tej strony – odezwał się jeden z nich. Drugi go od razu uciszył. 

Starałam się zlokalizować źródło kroków, aby nie zostać dopadnięta, jednak nimfa Echo postanowiła być ze mną obecna i utrudnić mi działanie. Poczułam, jak po moich policzkach zaczęły płynąć ciężkie łzy.

Potem było już tylko gorzej. W momencie, kiedy kolejny odgłos doszedł do moich uszu, z drugiej strony wynurzyła się ciemna postać. Nie zdążywszy zapanować nad swoją reakcją pisnęłam. Oprawca, przestraszony moim odzewem, odwrócił się z kuszą w dłoni i wycelowawszy we mnie strzałę, sekundę później pociągnął za spust.

Wystrzeliła. Trafiła. Centymetr od mojego serca wtargnął zimny przedmiot, który po chwili rozgrzał całe moje wnętrzności. Biała sukienka zabarwiła swój odcień. Metaliczny zapach wtargnął do nozdrzy, a pode mną nogi się ugięły. To był zaledwie ułamek sekundy, zanim upadłam na ziemi. Plecy automatycznie oparły się o chropowatą korę drzewa.

- O, boginio! - krzyknął mój oprawca. Rzucił w dal kuszę i podbiegł do mnie, upadając na kolana. Starając się nie dotykać narzędzia umieszczonego w moim ciele, wziął mnie w objęcia. I choć wcześniej myślałam, że kora drzewa była wyjątkowa, bo był to mój ostatni kontakt z przyrodą, to czując ciepło jego klatki piersiowej... Chciałam wchłonąć to ciepło, wejść w niego, pozostać tam aż do samej śmierci.

Powieki zaczęły mi opadać, jednak nieznajomy, gdy tylko to zauważył, potrząsnął mną. Jęknęłam z bólu.

- Proszę, proszę, nie umieraj...

Nie umierałam, naradzałam się na nowo. Wiedziałamo tym. Widziałam, co stanie się, gdy tylko zobaczę wejście do drugiego świata.

- Przepraszam...

I choć wcześniej bałam się, strach gdzieś się ulotnił. Nie czułam już nawet bólu. Nie czułam żalu. Nie czułam nic, oprócz otaczającego mnie ciepła w okolicy serca. Trzymając mnie tak w objęciach mężczyzna nie zdawał sobie nawet sprawy, jaką ulgę mi on daje. Odnosiłam wrażenie, jakbym tylko zasypiała, zmęczona piętnastokilometrową wędrówką. Bo właściwie tak właśnie było. Zasypiałam...

Już miałam przymknąć oczy, kiedy poczułam, jak nieznajomy chwyta moje dłonie w swoje i zaczyna śpiewać pieśń, której wcześniej nie słyszałam.

Miał niebiański głos. Odnosiłam nawet wrażenie,że to Zeus zesłał mi swojego syna, Apollina, aby pomógł mi w przejściu do Krainy Hadesa. Aby pomóc mi w zlikwidowaniu bólu postracie życia. Po stracie miłości, która była dopiero przede mną.

Mężczyzna śpiewał dalej. Wraz z jego słowami unosiłam się coraz wyżej i wyżej. Nadal czułam, jak jego potężne, ciepłe ramiona utulają mnie do snu. I choć miałam strzałę w okolicy serca, czułam się teraz bezpiecznie. W końcu zrozumiałam, że przez całe swoje życie odnosiłam wrażenie, jakbym miała być w całkowicie innym miejscu. Teraz zrozumiałam. Jestem tam, gdzie być powinnam.

A od życia ważniejsza jest tylko chwila miłości.



Czarnowłosa NimfaWhere stories live. Discover now