I.

18 3 27
                                    

Puste, duże pomieszczenie wypełnił dźwięk zachłannego stukania w klawisze.
Przez podniszczone, plastikowe okiennice wpadało rozproszone przez zasłony światło, które rozpaczliwie starało się chronić i tak już zepsuty wzrok pewnego nastolatka, który uparcie maltretował klawiaturę.

Jeden z sierocińców w Sapporo w Japonii oferował swoim podopiecznym marne pseudo kieszonkowe. Ten konkretny przypadek miał w sobie na tyle oślego uporu, żeby zbierać je przez prawie cały swój pobyt w nim, to jest jakieś dwanaście lat, by później kupić sobie dobry komputer na własność.
Urządzenie to stało się w późniejszych latach życia jego jedynym przyjacielem. Darzył miłością wszystkie kody, cyferki i systemy operacyjne, jakie kiedykolwiek gościły w środku tej cudownej maszyny. Ubóstwiał dosłownie każde pęknięcie na obudowie czy martwe miejsca w matrycy.

Jednak czasami w życiu przychodzi taki moment, że trzeba się pożegnać z ukochaną osobą, w jego przypadku rzeczą, i iść dalej naprzód w meandry swojego losu. Który, krótko mówiąc, lubił się nim samym bawić i zwodzić.
Taka właśnie chwila pożegnania nastąpiła, kiedy osiemnastoletni Karuto Hamatta poznał w grze chłopaka, ukrywającego się pod imieniem Nicholas.

Początkowo był bardzo niechętny w stosunku do całej jego osoby, poza ciałem, oczywiście. Lubił bawić się cudzą własnością cielesną, nie ponosząc przy tym konsekwencji. Takie warunki zapewniała mu cudowna gra o wdzięcznej nazwie 'Acayria', która była na tyle zaawansowana technologicznie, że umożliwiała rozgrywkę w podświadomości gracza, tworząc wirtualną rzeczywistość. Osoba grająca doświadczała wtedy wszystkiego, co działo się w grze, od bólu, po głód czy przyjemność.
Dzięki temu szybko stała się popularna, gdyż dawała ona możliwość ucieczki od szarej codzienności. Ot, niewinna rozgrywka, by odpocząć po ciężkim dniu, odreagować problemy na zabijaniu potworów et cetera.
Natomiast dla niego to było wybawienie. Raj. Raj, w którym to on górował nad innymi, nie na odwrót, jak w życiu realnym.
Uparcie dążąc do celu zbudował w grze wizerunek Simiela - jednego z najpotężniejszych graczy i magów w Acayrii, w dodatku prawą rękę króla.
Miał wszystko, miał władze, moc, pieniądze.
Ale to było tylko złudzenie, którego świadomość gwałtownie od siebie odpychał. Nic nie było w stanie zaburzyć jego sielanki.

Usłyszał trzask. Zacisnął lekko swoje wąskie usta w jeszcze węższą kreskę i łącząc dwa palce, niby do rzucenia zaklęcia w grze, zwinnym, płynnym ruchem poprawił okulary na nosie. Odgarnął postrzępione kosmyki swoich czarnych włosów z czoła, zwilżając następnie wargi językiem. Z cichym stuknięciem zamknął laptopa, uniemożliwiając nadchodzącym rówieśnikom w końcu dojrzeć, co on tam robił.

- Pewnie oglądał pornosy - Usłyszał diaboliczny chichot, brzmiący trochę jak rzężący silnik samochodowy.

Nie skomentował tego, skrywając twarz poprzez ostentacyjne odwrócenie głowy w stronę swojej szafki obok łóżka. Chwycił bladą jak na swoją odmianę człowieka dłonią za wyszczerbioną gałkę równie zniszczonej szafki nocnej. Wysunął szufladę z piskiem nienaoliwionych kółek w środku, z namaszczeniem wysyłając komputer do jej czeluści. Nie obawiał się, że ktoś go wyjmie i się włamie - o nie, oni już się nauczyli, żeby nie zadzierać z kimś, kto wygląda jak nołlajfowy informatyk. A zwłaszcza z kimś, kto wyglądac jak nołlajfowy informatyk, w rzeczywistości nim jest.

Kiedy podniósł się gwałtownie z łóżka po kilkunastu minutach bezruchu, podczas których hałastra zdążyła się rozgościć, zapadła nagła cisza. Bez słowa, z cichym szelestem ubrań, wyminął swoje miejsce snu i ruszył w stronę drzwi, odprowadzany wwiercającymi się w jego plecy spojrzeniami.
Odprowadziły go salwy śmiechu, kiedy potknął się o próg w ramie drzwi. Trzasnął nimi wściekle, przeklinając ich w duchu na wszystkich shichi-fukujin, jacy istnieli. (siedem japońskich bóstw szczęścia)

Minęła godzina. W sali, w której spała i żyła sekcja Karuto, jak zwykle był śmiech, wrzask i wysokie stężenie głupoty, które od zawsze działało źle na zatoki Japończyka.
Gdy wrócił, cisza już nie była tym, czym go powitało, jednak i tak zauważalnym było, że wesoły krzyk zamienił się w konspiracyjny szept. Nieśpiesznie, sprawiając wrażenie wyluzowanego i kompletnie nie przejmującego się złośliwymi komentarzami. W rzeczywistości jednak serce biło mu jak oszalałe. Nienawidził ich, nienawidził ich wszystkich.
Kiedy wyciągnął spod łóżka dziurawą torbę podróżniczą po przejściach, wybuchła wrzawa.

Co robisz? Jedziesz gdzieś? Ojciec cię znalazł? Adoptował cię ktoś? Wyprowadzasz się? Super, skąd masz pozwolenie? Skąd weźmiesz kasę? Co będziesz robił? Przecież nikt takiego nie zechce!

Jego szczęki zacisnęły się, kiedy na niezbyt imponującą górkę połatanych ubrań i paru jego nędznych własności wrzucił laptopa. Będzie musiał go sprzedać. Wtedy uzyska kasę na lot do Ameryki.

Do Nicholasa.

***

- Nie odzywaj się do nas pedale. - usłyszał tylko głos. Ciemność ciągnęła go w dół i dół, coraz bardziej pochłaniając w swojej głębi.
- Pieprzony lachociąg. - kolejne burknięcie.

Chciał uciekać. Biec i pędzić przed siebie jak najdalej.
Nie był w stanie się ruszyć. Nie był w stanie zatkać uszu.
Pedał. Egoista. Szmata. Dziwka. Pustak.
Wyzwiska kotłowały mu się w głowie z każdą sekundą tracąc na swej toksycznej mocy.
Otworzył oczy.

Z ulgą stwierdził, że wciąż był w swoim pokoju leżąc w pomiętym dresie na kanapie.
Niechętnie wstał zakładając na siebie w swoim mniemaniu coś normalnego.
Popołudniowe drzemki, nigdy nie dawały mu upragnionych pokładów energii, a wręcz przeciwnie - czuł się jak wypompowany balon.
Biała szafa niemalże pękała od ogromu ubrań skrywanych w swoim środku i jakby z ulgą skrzypnęła, gdy blondyn wyciągnął z niej pokaźny zestawik.

Uwielbiał swój ekstrawagancki styl bycia, niestety ten zachwyt podzielała niewielka część jego... znajomych.
Szybko zerknął na zegarek i z ekscytacją stwierdził, że już niedługo się zobaczą.
On sam niewiele czasu spędzał w sieci, jednak odkąd znalazł pierwszego internetowego przyjaciela wszystko się zmieniło.
Miał wrażenie jakby znali się od dawna.
Co prawda był bardzo ważną postacią w samej grze i nie powinien zwracać uwagi na kogoś takiego jak on.
Jak bardzo się mylił.
Ze wstydem sam przed sobą przyznał, że jest zauroczony jego osobą.
A przecież nawet nie wiedział jak wygląda.

Naciągnął na siebie różowe futro i dodatkowo nałożył na nos okulary przeciwsłoneczne w kształcie gwiazdek.
Uważnie obejrzał się w lustrze krytycznie oceniając końcowy efekt.
Chciał zrobić na nim dobre wrażenie.
Westchnął ściągając okulary oglądając uważnie swoją posiniaczoną twarz.

Rozpoczął powolny proces nakładania korektora i następnie pudru tuszując obrzydliwe limo, będące dziełem nowego partnera jego matki.
Wyglądał o niebo lepiej niż kilka chwil wcześniej.
- Mamo - mruknął wychodząc ze swojego pokoju, a odpowiedziała mu głucha cisza.
Zajrzał do salonu niepewny tego, co zobaczy.
Znowu piła...
Zawalona puszkami piwa leżała na dziurawym tapczanie i spała.
- Mamo, wychodzę... - szepnął gładząc jej blond włosy, które po niej odziedziczył. - Dobranoc. - pocałował ją w policzek i naciągnął na nią miękki koc, który kupił na takie okazje.
Teraz był z pewnością gotowy do drogi na lotnisko, dodatkowo starając się uspokoić rozszalałe serce.


Tym razem z tej strony ja, okej, to zdanie nie ma sensu.

Więc tutaj druga część naszej kochanej ekipy czyli ja :D

Kto się cieszy?

Dobra, walić.
Musicie wiedzieć, że zaraz walnę wam tu esej o tym opowiadaniu bo lubię się rozgadywać.
Elo.

To coś powstało z takiego mocno zjebanego rp cnie, które pisałem z Tenczą i jezuuuu nie chcę wam spojlerowac ale będzie w luj zajebiście.

Także ten, #teamKira

Wow, nie walnalem jednak monologu. Cud, to Elo.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Mar 13, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Sweet toxins || bxbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz