Stokrotne śmierci 08

25 4 0
                                    

Oddech dwójki mężczyzn gwałtownie przyśpieszył, a czoło Viorena zrosiły pierwsze kropelki potu. Wraz ze wzrastającym stresem, zmaterializowany strach spłynął po jego skroniach, łącząc się w skupisko, docierając aż do kącików ust i brody.
Wyznaczona trasa zaschła po chwili, pozostawiając po sobie nieprzyjemne ściągnięcie, które jasnowłosy starał się rozmasować.
— O czym ty mówisz? — wypowiedział niemal szeptem, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Dopiero wówczas zauważył, iż twarz jego ojca skierowana została w dół, jakby usiłował oswoić bliżej nieokreśloną przestrzeń. Zlać się z nią. Połączyć i przestać istnieć.

Sekundy gorączkowego wodzenia oczami po wyszczerbionych, lekko gnijących deskach,  zdawały się trwać wieczność. Dopiero zagłuszony szloch, który wydostał się z gardła mimo szczelnego zakrycia ust, zasygnalizował gotowość do uzewnętrznienia myśli.
— To... ciężko to wytłumaczyć. Ja nie wiem. — Przeskoczył z nogi na nogę, kierując wzrok w stronę kilku piw stojących na niewielkim stoliku. Jego ciało mimowolnie przyjęło kierunek wiodący ku alkoholowi, a staruszek nawet nie zauważył, kiedy począł sączyć brunatną ciecz.
— To... wydaje się snem — beknął, biorąc następnie kilka kolejnych łyków — Raz myślę, że to nierealne, a później, że wszystko stało się naprawdę.
— Ale co? Może więcej szczegółów? — Ponaglił go, wzdychając ciężko. Nagle uleciała z niego cała niepewność, przerażenie ustąpiło miejsca nadciągającej irytacji.
— To... ta ciota próbowała cię wykorzystać. W odpowiedniej chwili go powstrzymałem. Upadł i umarł — wydukał, hałaśliwie zgniatając puszkę. Cisnął ją za siebie, nie wzdrygając, gdy przypadkowo trafił w coś szklanego.
— Tak po prostu upadł i umarł? W takim razie ty chyba jesteś nieśmiertelny — prychnął z odrazą, czując odór wydostający się z jego ust.

Niespodziewanie Plattz, głowa niekompletnej rodziny, pociągnął młodszego Plattza w stronę jego pokoju. Poddenerwowany cisnął drzwiami, wpadając ubłoconymi butami na dywan.
— To... tu. Stał tam, gdzie ty teraz. Popchnąłem go raz, drugi, a potem uderzył głową w stolik.

Collin nie żyje? Nie.
Niemożliwe.

— A jak ciało znalazło się w piwnicy? — zapytał po chwili, analizując słowa ojca. Szczerze wątpił, aby w tak krótkim czasie zdążył pozbyć się ciała. Sprzątnąć cały bałagan, wybielaczem umyć podłogę. Ostatecznie przekonało go jedno stwierdzenie. Przecież nie wychodził z pokoju, gdy położył się spać. Wątpił, aby nie zauważył zbrodni. Zwłaszcza że miała odbyć się w jego obecności.
— Pomogłeś mi.
Vioren poczuł, jak całe jego ciało kamienieje. Zaczynając od paliczków, sunąc w górę, aby trasę zakończyć na samym czubku głowy.

Znowu?
Zapomniał?
Znowu zapomniał?

W przeszłości często miewał takie epizody. Jego wspomnienia lądowały w czarnej dziurze, wymazując pojedyncze chwile, czasem dni.
Zaognienie objawów doprowadziło do wyparcia tygodni, a nawet miesięcy, które bezpowrotnie zaginęły w niepamięci.
Szkoła zainteresowała się jego nienaturalnym zachowaniem; sprawiał wrażenie, jakby co kilka dni zmieniał się w innego człowieka. Niejednokrotnie zdawał się znać szczegóły z przyszłości, jednak nie były one na tyle znaczące, aby szybki rachunek prawdopodobieństwa nie mógł zawyrokować w tych błahych kwestiach.
W wieku trzynastu lat trafił do psychologa szkolnego. Stało się to w momencie, gdy jego napad trwał już od ponad miesiąca.
— Witaj, Viorenie. Jak się dzisiaj czujesz? — Psycholożka wstała, przyjaźnie rozkładając ręce.
Żółć pomieszczenia wcale nie wydawała się kojąca dla nastolatka. Wymuszony uśmiech kobiety również.
— Nie wiem.
— To całkowicie normalne. Wkraczasz w taki wiek, w którym twoje hormony zaczynają szaleć, pojawiają się pierwsze oznaki buntu. To nic złego.
— Nie wiem, jak JA się czuję — zaakcentował, wbijając martwe spojrzenie w szare oczy blondynki. Zakasłała.
— Możesz o tym opowiedzieć?
— O tym, że nie wiem? Czy pani jest upośledzona?
Cisza.
— Umierałem. Wiele razy. Nie wiem, dlaczego pamiętam to tak dokładnie. Każda wcześniej złamana kość boli mnie w tym wcieleniu. Czuję wszystko. Cały strach, brak, niezmierzoną chęć odnalezienia czegoś, co już nie istnieje. Albo dopiero zacznie istnieć. Nie wiem, jak ja się czuję, ale wiem, jak czują się wszystkie poprzednie wersje mnie.

— Pomogłeś mi. I wybiegłeś z domu.
Jasnowłosy ułożył ręce na twarzy, boleśnie pocierając nimi o zaczerwienione policzki. Westchnął, kaszlnął, prychnął, znowu westchnął.
— Pokaż mi.

Lekko stoczyli się po schodach, jak ojciec z synem, którzy właśnie wybierali się na ryby lub inną wspólną aktywność. Na ich twarzach gościł jednak trupi wyraz, puste oczy pochłaniały otoczenie, zupełnie zimne i szare. Cały świat na tę drobną chwilę stracił kolory.
Przeciągnięty moment pociągnięcia za klamkę równie leniwie mroził krew w ich żyłach. Nie odczuwali burzliwych emocji. Solidarnie przestali czuć cokolwiek.
Plattz cofnął się, chwytając syna za ramię.
— Ale stało się coś dziwnego. Przypomniałem sobie.
— Co? — zapytał z niepokojem, gestykulacją pośpieszając staruszka.
— Zawinęliśmy go w dywan. Twój dywan.
— Niemożliwe. Przecież przed chwilą go zabrudziłeś.
— To... no właśnie.
Nie czekając ani chwili dłużej, Vioren dostał się do środka, zbiegając po kilku schodkach w dół. Brodził butami w płytkiej wodzie zmieszanej z błotem, prawdopodobnie wydalinami i pływającymi pod powierzchnią kapslami.
— Gdzie on niby jest? — warknął, obrzucając ojca karcącym spojrzeniem. Niepotrzebnie mu uwierzył. Pewnie kolejny raz wciągnął go w swoje pijackie omamy.
— Za szafą.
Teatralnie przewrócił oczami, kierując się w wyznaczone miejsce. Już miał się gorzko roześmiać, przekląć starszego za wszczynanie alarmu, jednak... zamarł. Otworzył usta. I stał tak chwilę, tracąc władzę w całym ciele.
Nie wiedział, nawet kiedy upadł, rękami naciskając na coś, co spłaszczyło się pod jego ciężarem, gdy utrzymywał ciało w pozycji siedzącej.

— Kurwa mać... — usta Plattza wygięły się, po czym z wnętrza jego gardła wyleciały wymiociny.
Uleciała z niego chwilowa duma, która pojawiła się przez dowiedzenie swojej prawdy. Teraz się trząsł. I płakał.
— J-jak? — młodszy zawył żałośnie. Smród dotarł do jego nozdrzy, coś przewróciło się w jego żołądku, lepka maź powoli zasychała pomiędzy jego palcami. Spojrzał na wewnętrzną część otwartych dłoni, dostrzegając na nich krew zmieszaną z fekaliami. Zwymiotował.
— Umyj się. Jakoś to będzie.
Uspokajający głos ojca wcale nie przyniósł mu otuchy.
— Nie, wszystko zniszczyłeś! Rozumiesz? Rozjebałeś mi życie! — zaczął krzyczeć, podnosząc się z ziemi. Dopadł ojca, wymierzając kilka ciosów w stronę jego twarzy i brzucha. Bił go, zaciskając usta, aby nie wydobył się z nich szloch. Trzaskał go zaciśniętą pięścią po żebrach. Odpuścił dopiero wtedy, gdy Plattz zsunął się na podłogę, kurczowo starając skryć się we własnych ramionach.
Vioren ociężale wczołgał się po schodach, musząc trzymać się poręczy, aby nie upadł. Kiedy dotarł na górę, zamknął się w łazience.

Zimna woda przyniosła mu krótkotrwałą błogość. Czuł, jak sztywniały jego palce, a brzuch wił się pod lodowatym strumieniem. Mięśnie już nie zaciskały się pod wpływem strachu, a niskiej temperatury, która rozproszyła się po całym ciele w formie braku czucia.
Ostrożnie opuścił wannę, uważając, aby się nie poślizgnąć. Zaplątał się w plastikową zasłonę, jednak nie przyniosła mu ona żadnej tragedii.
Ledwo zdążył założyć bokserki na mokre ciało, kiedy usłyszał, jak z jego pokoju wydostawał się cichy dźwięk dzwoniącego telefonu.
Skierował się ku niemu niepewnie, powolnie, ostatecznie nie spoglądając na wyświetlacz. Z ciężko bijącym sercem podniósł jednak komórkę, widząc na ekranie "Biuro Obsługi Klienta".
Odetchnął.
Kilka sekund później dzwonił już do Collina.
Nie wiedział, dlaczego tak postąpił. Po prostu musiał to zrobić.
— Halo?
— Collin?
— Nie, dodzwoniłeś się do prostytutki. Na chuj dzwonisz do mnie z łazienki?
— Nie, jestem w...
— ...
— Co?
— Właśnie wyszedłeś z łazienki. U mnie w domu. Nie rozmawiasz przez telefon.

* * *

Witajcie! Przepraszam za moją długą nieobecność - z brakiem weny nie da się walczyć :( Przychodzę do Was z ważnym obwieszczeniem, proszę o fanfary! Postanowiłam dodawać kolejne rozdziały raz, może dwa razy w miesiącu. Nie wiem, czy to odpowiednie posunięcie, ale nie mam innego wyjścia.
Z góry dziękuję za przeczytanie. Będę wdzięczna za każde dobre słowo, ale krytyką również nie pogardzę!

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Mar 21, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

REPEATOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz