Rozdział 1 - Rozkoszuj się ciszą

220 14 1
                                    

„Słowa są jak akt przemocy
Niszczą ciszę
Wdzierają się
Do mojego małego świata Tak bolesne
Przeszywają mnie
Czy ty to rozumiesz" *

Przerwa świąteczna – to był właśnie dzień przed jej rozpoczęciem. Dzieciaki jak zwykle robiły to, co im się żywnie podobało. Pod sufitem latały małe papierowe cuda - czy to zwyczajne, tradycyjne samolociki, czy to bardziej zmyślne twory, wliczając w to smoka nadzwyczajnych rozmiarów, który zionął prawdziwym ogniem. Nauczyciel transmutacji z pewnością byłby dumny z młodego Ramireza, gdyby to dzieło zobaczył. Chaos, tym słowem można opisał całą sytuację. Rozmowy, wrzaski i śmiechy, ale przede wszystkim radosne podekscytowanie tym, że niedługo lekcje się skończą. Połowa, jak zwykle wróci na klika dni do domu, ażeby zadowolić swoją obecnością całą rodzinę, zapewnić matki, że wszystko w porządku. Babcie będą dokarmiać ich przeróżnymi słodkościami, czego skutkiem stanie się kilka nadmiernych kilogramów. Każdy w Boże Narodzenie tyje, to odwieczne prawo czarodziejów.

Od jakiegoś czasu lekcje eliksirów nie były tym, czym były kiedyś. Nie towarzyszyła im już atmosfera strachu i grozy. Nie można było usłyszeć cichego dźwięku, który wydawała czarna, dość szorstka w dotyku peleryna w kontakcie z kamienną, wilgotną podłogą. Nie było już haczykowatego nosa i przetłuszczonych włosów. Wybór nowego nauczyciela był sprawą niewątpliwie kontrowersyjną. Dyrektor McGonagall dokonała go wbrew wszystkiemu, nie tłumacząc się nikomu – czy to przyjaciołom, członkom Zakonu Feniksa, czy też samemu Ministrowi Magii.
Haczykowaty nos zastąpiono chorobliwie bladym, idealnym nosem, który przypominał raczej część marmurowego posągu. I gdyby większość uczniów go nie pamiętała, nikt nie powiedziałby, że mężczyzna ma tylko dwadzieścia lat. Teraz pierwszą rzeczą, przyciągającą spojrzenia były jasne, praktycznie platynowe włosy i pewny, ale nieco przytłumiony krok, którym zawsze wchodził do klasy. Draco Malfoy przyciągał uwagę swoich uczniów, niewątpliwie. Uczennice wzdychały, posyłając pełne wdzięku, zalotne spojrzenia, niestety zawsze ignorowane. Chłopcy, cóż, reagowali raczej dwojako. Była nieliczna grupa, zachowująca się podobnie jak dziewczęta, ale była też i taka, która pamiętała dobrze, kim jest ten mężczyzna. Pamiętali, jak wielką grozę jeszcze parę lat temu budziło jego nazwisko. Nie dali się zwieść spokojowi srebrnych tęczówek i monotonnemu głosowi. Wiedzieli, że mężczyzna stojący przed nimi przeżył wojnę. Przeżył tę wojnę po niewłaściwej stronie.

Dlaczego więc tam był? Dlaczego zajmował miejsce za biurkiem zamiast gnić w więzieniu wraz ze swoim ojcem? Nikt nie odważył się zapytał, ba, nikt nie odważył się nawet o tym pomyśleć. Zamiast tego były te spojrzenia, które usiłowały z niego wszystko wydusić. Jakby byli w stanie zmusić go do mówienia. Draco Malfoy nigdy nic nie mówił. Nic, co nie wiązało się z tym, na której stronie otworzyć podręcznik, albo pod jakim kątem siekać korzonki, żeby wszystko było o wiele wydajniejsze, niż jest to opisane w książce.

Lekcje zawsze wyglądały tak samo. Krótki wykład, parę pytań i odpowiedzi, parę minut przepisywania całego składu na tablicę – wiedział, że wystarczyłoby machnąć różdżką, ale to znaczyłoby kilka bezczynnych minut potem, nie znosił bezczynności. Zawsze kończyło się grobową ciszą. Siadywał wtedy na krześle i spoglądał przez okno. Może dlatego nie uczył w lochach? Tam nie ma okien, przez które mógłby spoglądać parę godzin. Bez przerwy, majestatycznie, jak posąg.

Tamtego dnia było całkiem inaczej. Nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi na to, że do klasy wszedł nowy mistrz eliksirów. Nikt nawet nie raczył wrócić na swoje miejsce. Głośne wymiany zdań o zaplanowanych prezentach. Ci, którzy zostawali w szkole, żegnali się z przyjaciółmi. Parę lat temu i Dracon miał podobne problemy. Martwił się tylko tym, czy dostanie na święta to, czego chciał tak naprawdę, a może tylko to, czego chciał dla niego ojciec. Martwił się, czy rodzice znajdą choć jedną chwilę tylko dla niego, czy może potencjalnie rodzinne święta jak zwykle skończą się licznymi spotkaniami z ludźmi, z którymi z pewnością w takich dniach nie miał ochoty rozmawiać. Wieczne rozmowy o polityce, pieniądzach. Wieczny teatrzyk polegający na tym, by wiedzieć kiedy się uśmiechnąć, a kiedy pozwolić, by na twarz wstąpił złośliwy grymas. Draco był w tym mistrzem. Był mistrzem w udawaniu, że żyje. Tak było i teraz. Od dnia do dnia. Od lekcji do lekcji. Od snu do snu. Od posiłku do posiłku. Po prostu istniał, jak tego od niego oczekiwano. To była mała, niespisana umowa pomiędzy nim a McGonagall. Wyciągnęła go z pewnego rodzaju bagna, o którym nikt nie chciał mówić, a już na pewno nie ich dwójka. Ludziom pozostawały więc tylko plotki. O jego naznaczonym przedramieniu, o tym, jak wojna naznaczyła jego osobę, czy też o tym, że Złoty Chłopiec często bywał w jego gabinecie. Szkoła tego potrzebuje. Potrzebuje zagadek. Za czasów Pottera był to wielki pies strzegący pewnej klapy w podłodze, nielegalne spotkania równie nielegalnej grupy. Teraz musieli zadowolić się tajemniczym, przystojnym nauczycielem, który nigdy się nie uśmiechał, nigdy nie odzywał się niepytany.

Wielkie nadziejeWhere stories live. Discover now