Rozdział 4 - Klubowy labirynt

302 7 0
                                    

„Widziałem gdy spadałeś w zimne lustro
W mojej erze nigdy nie było tak przejrzyste
Liż blask na swoim czole lub
sprawdź sygnały na korytarzu
Rozświetlasz moją drogę poprzez klubowy labirynt
Będziemy przedzierać się poprzez odurzony dub." *

To był ranek jak każdy inny. Ron poszedł pod prysznic, a Hermiona po chwili wyśliznęła się z łóżka, żeby zaparzyć mocną kawę i przygotować gofry. Jedli gofry na śniadanie od kilku lat i wcale nie zapowiadało się na to, że przestaną. Pasowała im rutyna. Rutyna była bezpieczniejsza. Hermiona do pracy wychodziła godzinę później, więc miała dla siebie trochę czasu. Zazwyczaj wykorzystywała go tylko po to, żeby się odświeżyć, ubrać. Zawsze wolała być w ministerstwie trochę szybciej, by nikt jej nie zaskoczył. Czytała wszystkie karteczki pozostawione dla niej na biurku, a potem powoli przystępowała do kolejnych zadań, pamiętając o tym, że dzień się w końcu skończy, a ona wróci do pustego domu. Ron wychodził szybciej, ale później wracał. Przygotowywała kolację, czasami miała nawet chwilę, by coś przeczytać, albo przejrzeć papierkową robotę. Lubiła brać papiery do domu. To dawało złudne wrażenie, że nie siedzi bezczynnie.

Po śmierci Freda Ron zajął jego miejsce w Magicznych Dowcipach Wesleyów. Szybko poszerzyli działalność i z jednego sklepiku na Pokątnej i sprzedaży wysyłkowej zrobiło się kilka sklepów w Europie. Radził sobie świetnie i Hermiona była z niego bardzo dumna, chociaż naprawdę nie rozumiała, jak taki ponury człowiek, którym się stał, może zajmować się działalnością mającą na celu zabawianie magicznego świata. Jedno było pewne, w pracy Ron był zupełnie innym człowiekiem. Był tym Ronem, którego pamiętała z Hogwartu. Na początku było jej przykro, że nie potrafi tak przy niej, ale potem nauczyła się to doceniać. Z czasem nawet mu zazdrościła. Ona miała swoje biuro, swoje papiery, swoje zlecenia, które oczywiście nie dawały jej radości. Ba, nie dawały jej nawet satysfakcji. I pomyśleć, że miała w planach zostać magomedykiem. Po tym, co przeszła i zobaczyła na wojnie nie mogłaby spokojnie patrzeć na krew, która w szpitalu jest przecież zjawiskiem powszechnym. Gdy Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów zobaczył jej podanie, przyjęli ją bez mrugnięcia okiem. Nie tylko ze względu na niesamowite wykształcenie i kwalifikacje. Chodziło też o nazwisko Granger, które po wojnie pojawiało się wszędzie obok nazwiska Potter. Bohaterowie wojenni mieli wszędzie pierwszeństwo. Prawie jak honorowi dawcy krwi w świecie mugoli. Albo kobiety w ósmym i dziewiątym miesiącu ciąży.
Kiedy zaczęła pracę, nie wiedziała jednak, że i tam często będzie widywać krew.

Kuchnia w ich mieszkaniu nie była imponującym pomieszczeniem. Urządzali ją wspólnie. Jak dzisiaj widziała tam Rona malującego ściany na zielono, a potem ją samą zawieszającą na tych ścianach niezliczoną ilość pejzaży – w większości przedstawiały morze. Na początku nawet wyjeżdżali nad morze, ale potem... Potem było potem i nic nie było już takie samo. Mieli tam tylko cztery krzesła, chociaż teraz wystarczyłyby im z pewnością dwa. Kiedyś niemal codziennie wpadał Harry, czasami brał ze sobą Ginny. Teraz Hermiona widywała go tylko w pracy. I na niedzielnych obiadach u pani Weasley. Czasami.

- Znowu nie spałaś. - Ron nawet nie spojrzał na nią znad gazety. Oczywiście nie pytał, było to czyste stwierdzenie. Hermiona nie miała zielonego pojęcia, co ono miało na celu. Przecież nie było nocy, w której się po ludzku wysypiała i jej narzeczony o tym wiedział. I tak od samej wojny. Na początku Ron budził się przez jej głośne krzyki. Tulił ją, szeptał czułe słówka i tak zasypiała. Spokojna. Śniła bez koszmarów. Teraz miał tak twardy sen, że nie słyszał. Czasami budził się, gdy Hermiona wracała do łóżka o czwartej rano, ale nic nie mówił. Przewracał się tylko na drugi bok i znowu zasypiał, pewien, że nic nie jest w stanie jej pomóc.

Wielkie nadziejeWhere stories live. Discover now