1

2.7K 224 246
                                    

Nazywam się Noemi Armas i mam dwadzieścia dwa lata. Urodziłam się w Brazylii, na obrzeżach Rio de Janeiro. Mieszkałam wraz z rodzicami i całą dużą rodziną" na farmie o powierzchni ponad 3.600 metrów kwadratowych, wśród zieleni i licznych upraw. Dziko rosły tam pyszne ananasy i owoce cytrusowe. 

Do siódmego roku życia uważałam to miejsce za raj na ziemi, mój wymarzony azyl, który dawał mi bezpieczeństwo, miłość, spokój ducha i harmonię. Mieszkałam tam wraz z rodzicami w drewnianym domku, przypominającym trochę barak, ale to nie miało żadnego znaczenia, gdyż żyłam tam z nimi i byłam szczęśliwa. Mama często mówiła mi, że jestem piękna, mądra i wartościowa. Kochała mnie całym sercem i zawsze dbała o moje potrzeby. Ludzie mieszkający wokół nas byli dla nas jak rodzina i zawsze każdy sobie pomagał. Wszyscy odnosili się do siebie z szacunkiem i kulturą i nikt nigdy z nikim się nie kłócił. 

Mężczyźni ciężko pracowali w polu, a kobiety zajmowały się wychowaniem dzieci i zbiorami plonów, które posiali mężczyźni. Uprawialiśmy między innymi fasolę, tytoń, banany, czy słonecznik, a także buraki, soję, kakaowca i owoce cytrusowe. Mieliśmy swoje miejsce na ziemi, otoczone wielkim betonowym murem. Nasz taki mały świat, dom, odcięty od świata zewnętrznego, gdzie panowała wojna, ludzie się mordowali i umierali z głodu. Nasza społeczność żyła ze sobą w zgodzie i w zgodzie z naturą. Każdy tam chodził uśmiechnięty i szczęśliwy, a przede wszystkim spełniony. Nazwaliśmy naszą farmę Przylądkiem nadziei", bo ludzie z zewnątrz, którzy trafiali do naszej społeczności, mogli u nas zaznać spokoju i miłości. Na farmie żyło jakieś czterysta osób i co jakiś czas dochodziły nowe, zbłąkane dusze, potrzebujące pomocy. Byliśmy bardzo religijni i bardzo poważnie podchodziliśmy do wiary i kilkugodzinnej modlitwy w ciągu dnia. Mieliśmy swojego przywódcę i człowieka, który się nami opiekował, a także żył razem z nami na farmie. On jako jedyny mieszkał w pięknym murowanym domu, do którego nikt nie miał wstępu.

Miał na imię Carlos Pina i miał czterdzieści osiem lat. Był naszym prorokiem, którego wybrał Bóg, by poprowadzić nas do raju. Nie był urodziwym człowiekiem i nie wyróżniał się czymś super wyjątkowym na pierwszy rzut oka, ale pięknie mówił i wzbudzał w ludzkich zaufanie. Był w naszym społeczeństwie bardzo mocną i silną postacią i każdy z nas miał do niego ogromny szacunek, a zarazem dystans. Potrafił pięknie przemawiać i prawić kazania. Był naszym mentorem, ojcem wszystkich dzieci, Bogiem. Kiedy podczas mszy się wypowiadał, ludzie popadali w swoisty trans i zachwyt. Z boku wyglądało to, jakby elektryzował ich umysły. Carlos zawsze nam mówił, że bez ciężkiej pracy nie będziemy w stanie się utrzymać, a w przyszłości przestąpić bramy raju, więc mężczyźni całymi dniami pracowali w polu, by Bóg, który patrzył na nas z góry, był z nas dumny. 

W przerwach, kiedy mężczyźni wracali z pola, a kobiety szykowały posiłki dla dzieci i swoich mężów, Carlos prowadził msze. Poza ciężką pracą nasze życie ograniczało się do ciągłej modlitwy i wychwalaniu Pana Niebieskiego, naszego Stwórcy, oraz oczywiście naszego mentora i proroka. Mężczyzna bardzo poważnie podchodził do modlitwy i naszego posłuszeństwa wobec niego. Nie było mowy o żadnym sprzeciwie, kiedy coś nakazał. Każdy wpatrzony był w niego jak w obrazek, dzieło sztuki, Bożka.

Zawsze powtarzał, że „Oko Boga" jest wszędzie i wszystko widzi, a co za tym szło, wzbudzał w nas strach przed gniewem naszego pana, kiedy zdarzyło się nam popełnić jakiś błąd, malutki grzech. „Oko Boga" powtarzało się na każdej mszy i padało z jego ust coraz częściej, aż w końcu nazwał tak naszą religię. Dziś wiem, że to była zwykła sekta. 

Byłam dzieckiem, szczęśliwym dzieckiem, lecz trochę niesfornym i zawsze miałam ostatnie zdanie, co nie zawsze podobało się moim rodzicom, a przede wszystkim jemu. Mama często mówiła mi, że przez mój charakter i upór sprowadzę na siebie gniew naszego Pana. Byłam uśmiechniętym, pełnym życia dzieckiem o zielonoszarych, dużych pięknych oczach i bujnych ciemnych lokach na głowie. Od najmłodszych lat uważana byłam przez Carlosa za wybrankę Boga i najwspanialsze jego dzieło, a także przyszłą panią, która jako pierwsza przestąpi bramy raju i zasiądzie na tronie obok naszego Pana, jako jego żona, kochanka i królowa. Powtarzał mi, że z moją nietuzinkową urodą i bardzo silnym charakterem będę rządzić światem. 

Anioł Wyzwolenia ✔️ Już W SprzedażyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz