Szara, smętna ulica na przedmieściach Warszawy. Niewielka kamienica podzielona na pół, to był sierociniec im. św. Alberta Chmielewskiego, w jednej połowie mieszkałam ja, z moimi koleżankami, których historia również nie była obfita w piękne kolory, a za ścianą, mieszkali nasi koledzy. Wstawianie o szóstej rano, sprzątanie, śniadanie, modlitwa, nauka, obiad, modlitwa, nauka, przerwa, odrabianie lekcji, sprzątanie, kolacja, modlitwa, czas wolny i sen. Tak wyglądała moja codzienność. Szara, zwykła codzienność, a każdy dzień taki sam, z wyjątkiem niedzieli. Wtedy wstawaliśmy o ósmej, szliśmy do kościoła, robiło się tylko pranie, modliło się przed posiłkami, i miało się czas wolny. Było tak, ale tylko do czasu.