Benjamin Rose

89 11 35
                                    

Chyba nie ma szkoły, w której sekretarka lubiłaby uczniów. Pomijając to, że moje nazwisko na liście było przekrecone na "Rose", a imię musiałem literować, to moje wejście do szkoły było dobre. Ubrany byłem w mundurek, którego koszula z jednej strony wystawała ze spodni. Po prostu nie lubię wyglądać jak pingwin, dobra? Nie narzekałem też na włosy, które jeszcze rano były idealnie ułożone, a teraz przypominały gniazdo przez jak na złość wiejący rano wiatr. Nie ukrywam, że Lara też miała w tym udział. Gdy mnie odwoziła (a raczej to ja prowadziłem do szkoły), przeszła lekki kryzys psychiczny i w samochodzie zaczęła płakać, bo "jej mały braciszek idzie do nowej szkoły". Przez dobre pięć minut jej łzy wymieszane z tuszem do rzęs moczyły moją bielutką koszulę. Ale co mogłem zrobić? Jedynie siedziałem i niezręcznie klepałem ją po głowie jak psa, mówiąc, że sobie poradzę, że jak coś to nauczyłem się samoobrony i tak dalej. W końcu, gdy się oderwała, spojrzała mi w oczy ze smutnym uśmiechem i poczochrała po włosach.

Myślałem, że ją uduszę.

Złapałem szybko jej dłonie i oderwałem od siebie.

-No co ty robisz, no - jęknąłem żałośnie, próbując bezskutecznie naprawić to arcydzieło, ale to wszystko na marne. Dzięki niej moje prostowane przez pół godziny, ciemnobrązowe włosy, przypominały artystyczny nieład, niestety nie pozytywnie. Muszę zdecydowanie być przygotowany na jej humorki i nosić jakąś czapkę. Szybko się pożegnałem z siostrą i, niemal wypadając z samochodu, wyszedłem na parking. Szkoła, jak to szkoła. Duży budynek, spory parking i wianuszki fanek, które oblegały za pewne jakąś drużynę. Nie wiedziałem nawet jaką, ale kolesie, którzy wyglądają, jakby jedli tylko białko, musieli być z drużyny.

Tak więc wszedłem do budynku, chcąc jak najszybciej ukryć się przed wiatrem i pierwsze co zrobiłem to znalezienie łazienki i kolejna (desperacka) próba zrobienia porządku z włosami.

Tak, wiem.

To obsesja.

Ale jako facet, który się nie maluje, na coś muszę marnować czas. Więc proszę o zrozumienie i uszanowanie mojej kolekcji lakierów, żeli i pisanek do włosów. Ogółem, łazienka szkolna była dziwnie... Czysta. Niemal szpitalna biel, zero napisów "Jenny to suka", "Derek i Yvone tu byli", czy numerów telefonów do "tych łatwych". Nawet lustra były całe, bez żadnej plamki, czy też zarysowania. Albo może wszedłem do damskiej... Ale z drugiej strony w babskiej nie stałyby pisuary. Chociaż, w sumie... Żyjemy w tolerancyjnym kraju i nie mi to oceniać. Zdecydowanie nie mi.

Gdy stwierdziłem, że moja fryzura (nie tak idealna jak wcześniej, a cała wdzięczność za to należy się mojej siostrze) nadaje się do pokazania światu, założyłem skórzaną torbę na ramię i odpuściłem rażąco białe pomieszczenie. Jak już wspominałem, sekretarka chyba dostała tę posadę po znajomości. Wziąłem od niej kartkę z rozpisem zajęć i skierowałem się prosto pod salę 27A. I to wcale nie było tak, że przez kilka minut krążyłem po szkole. Mam rozwinięty zmysł orientacji (hehehehehe) w terenie, więc znalezienie sali nie sprawiło mi problemu.

Tak więc spóźniony cztery minuty wpadłem do klasy z przeklętą tabliczką "27A", która jak się okazało, znajdowała się w budynku A, a nie B. (Kto by się domyślił). Jednak mogę powiedzieć, że ta sytuacja pokazała mi, że na kampusie mamy budynki A, B, C i D. Gdzie budynek C to hala sportowa, a budynek D to basen.

Wracając.

Gdy, niby nonszalancko, wszedłem do tego pokoju Szatana (ta nazwa też jest bardzo trafna), wzrok wszystkich skierował się na moją osobę, która jakby się skurczyła. Nie, Ben. Jesteś królem sytuacji, panem tej akcji. Przedstawisz się i każdy z klasy padnie przed tobą na kolana. Wszedłem do sali, słysząc szepty. Trudno, najwyżej mówią, że wyglądam świetnie.

Singularity /bl/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz