Rozdział Czwarty. "Na imię mi Legion."

112 14 3
                                    


Osunąłem się na ziemię i pociągnąłem noskiem. Nigdy jeszcze nie czułem się tak zdradzony. Po chwili wstałem z trudem i spróbowałem odnaleźć inne wyjście z kaplicy. Ciemność była nieprzenikniona. Nie widziałem nawet swojej ręki, gdy wyciągnąłem ją przed siebie. Zdałem sobie sprawę, że znajdują się tam stare ławki dopiero w chwili, gdy na jedną wpadłem. Była chropowata i jakby połamana.
Błysło światło gdzieś z przodu. Przy ołtarzu, wielkim czarnym kamieniu, stał James i właśnie zapalał czarną świecę. A robił to tak, jakby była to najbardziej naturalna rzecz, w tej sytuacji. Cofnąłem się patrząc na niego.
- Nie bój się Ash - uśmiechnął się do mnie ze spokojem.
- Czego ode mnie chcesz…? - wydukałem przez zaciśnięte gardło przestraszony.
Wybuchnął śmiechem i spojrzał mi prosto w oczy.
- Wyzwolę cię. Jeszcze mi podziękujesz… A teraz. Przyprowadźcie go! - ostatnie zdanie zabrzmiało bardzo władczo.
Zadrżałem mocno, słysząc to. Po chwili, krzyknąłem wystraszony. Coś wychyliło się z cienia i chwyciło mnie za ramiona. Próbowałem się wyrwać, albo chociaż zobaczyć, co mnie trzyma. Ale jedyne co mogłem zobaczyć, to czerwone szpony zaciśnięte tak mocno, że krew powoli spływała mi z ramion. Nieważne ile i jak głośno krzyknąłem, nikt mnie nie uratował, a James patrzył tylko na mnie z szerokim uśmiechem. Po chwili przydusili mnie do ołtarza i przywiązali mnie do niego. Oddychałem ciężko, ze łzami w oczach.
James stanął nade mną i zaczął mówić w dziwnym, nieludzko brzmiącym języku. Z cienia wyskoczyła czarna postać z potwornym wrzaskiem. Wyciągnęła białe szpony w kierunku Jamesa. Inne stwory pochwyciły ją.
- Pssse-eestań! - wyskrzeczała - Obiessscałessss!
Mężczyzna spojrzał na nią z pogardą i jednym ruchem czarnego jak sama noc miecza ściął jej głowę. Czarna krew prysnęła na podłogę i dotknęła nawet mnie. Usta Jamesa wygięły się w okropnym uśmiechu.  Skończył recytować zaklęcie i opuścił dłonie na moje ciało. W tej chwili usłyszałem wszystkie jego myśli: “Tym razem nic mi już nie przeszkodzi. Matka-strażniczka właśnie straciła głowę, a maleństwo już nie mogło uciec, ani popełnić samobójstwa. Oj nie, nie tym razem. Tym razem mi  się uda. Po tych wszystkich wiekach.”
Mój oddech był urywany. Po chwili miecz przeszył moje serce. Krzyknąłem słabo. Po chwili poczułem jak coś się we mnie budzi. Otworzyłem oczy szeroko jak tylko mogłem. Zaczęły stawać się czarne.
- Jak masz na imię? - uśmiechnął się delikatnie James.
- “Na imię mi „Legion”, bo nas jest wielu.”
Śmiech mężczyzny rozdarł ciszę nocy. Udało mu się w końcu.
- Po tylu wiekach! W koń…
I głowa Jamesa znalazła się na drugim końcu kaplicy. Legion wstał powoli. Ciało jeszcze nie upadło do końca na podłogę.
- Chodźmy maleństwa… Chodźmy… Czas na koniec…

I wyszliśmy razem w mork. W ciszy cmentarza. Obserwowani przez zmarłych.


The end.

PrzebudzenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz