07

1.7K 157 75
                                    

Larry

- Larry! Larry wstawaj! - usłyszałem tuż nad uchem i poczułem porządne szturchnięcie.

- Co? Mamo, co jest? Pali się, czy co? - spytałem, leniwie otwierając oczy po to, aby zostać zaślepionym przez jasne światło.

- Nie, ale jest trzynasta godzina i przydałoby się, żebyś wstał. Znowu siedziałeś do późna i teraz trudno cię dobudzić - westchnęła i szturchnęła mnie ponownie. - Wstałbyś i pomógłbyś mi w czymś. Z tego co wiem, to nie masz żadnych planów na dziś.

- No nie mam - westchnąłem i podparłem się na łokciu, ziewając przy tym. - Ale nie wiem, w czym miałbym ci niby pomóc?

- Mógłbyś odśnieżyć. W nocy napadało sporo śniegu i zasypało cały plac przed apartamentem.

- A pizga tak jak wczoraj?

- Jeszcze bardziej niż wczoraj.

- Mamo, litości!

- No co ty Larry, nie wygłupiaj się! Weźmiesz sobie do pomocy Sala i razem szybko to ogarniecie - machnęła lekceważąco ręką i wstała z mojego łóżka, na którego skraju usiadła wcześniej.

- Tak mamo, bo będzie mu się chciało.

- Tak się składa, że chce. Był tu przed godziną i rozmawiałam z nim o tym. Powiedział że z chęcią pobawi się z tobą na śniegu.

- Sal tu był? Po co? - ożywiłem się, przybierając siedzącą pozycję.

- Tak, przyszedł oddać mi klucz francuski, który mu ostatnio pożyczyłam.

- Klucz francuski? A na cholerę on mu był potrzebny?

- Nie mam pojęcia, ale nie wyglądał na chętnego, aby o tym rozmawiać - wzruszyła ramionami. - Cóż, tak czy  siak radzę ci wstawać. Sally powiedział, ze przyjdzie po ciebie o trzynastej.

- Co? Przecież wcześniej mówiłaś, że jest trzynasta - zmarszczyłem brwi, patrząc na nią spod byka.

- Troszeczkę kłamałam - uśmiechnęła się niewinnie, drapiąc się po policzku.

- Eh, no to która jest w końcu godzina?

- Jest za pięć trzynasta.

- Która jest?! - wstałem gwałtownie i nie uważnie, co spowodowało, że z hukiem wpadłem w stos ubrań leżących na ziemi, co z kolei wywołało fale śmiechu u mojej rodzicielki.

- Dobrze słyszałeś. Ubierz się i przyjdź do kuchni, zrobiłam ci tam szybkie śniadanie - powiedziawszy to opuściła mój pokój, dając mi prywatności.

Odnajdując w stercie ciuchów leżącej na ziemi jakieś czyste ubranie, przebrałem się szybko i przeczesując włosy ręką wyszedłem z pokoju udając się do kuchni. Tam zastałem stojący na blacie kubek, a w nim czekoladowe płatki zalane mlekiem. 'Faktycznie szybkie śniadanie' - pomyślałem, rozglądając się i stwierdzając, że mama musiała wyjąć do pracy. Zaśmiałem się i łapiąc za kubek, opróżniłem na raz połowę jego zawartości.

W tej samej chwili drzwi mieszkania otworzyły się, a do środka wszedł niebieskowłosy , na którego szyi wisiały nauszniki, a w ręce czekała para czarno-niebieskich rękawiczek bez palców.

- Hej Larry face! - powiedział, siadając na kanapie.

- Cześć stary, co tam? - spytałem, odkładając do zlewu pusty już kubek i podchodząc do chłopaka.

- Wstałeś dopiero - stwierdził bez ogródek, patrząc na mnie spod przymrużonych powiek.

- Skąd wiesz?

- Bluzkę masz założoną na lewo i wyglądasz jakby cię piorun jebnął - zaśmiał się, wstając z siedliska.

Sal stanął na palcach i zatopił swoje palce w moich włosach, przeczesując je delikatnie, przyprawiając mnie o dreszcz i rumieniec na twarzy.

- Masz mnie, ty mała cholero - zaśmiałem się, drapiąc się po karku. - To jak, idziemy stary?

- Ta, chodź śpiochu - dał mi kuksańca w bok, po czym wcisnął mi do rąk moją czerwoną, ocieplaną bluzę, którą zgarnął z kanapy, którą bezzwłocznie założyłem.

Wyszliśmy z mojego mieszkania, po czym wjechaliśmy windą na górę. Przy wejściu głównym stały już dwie łopaty, za które chwyciliśmy z Sally i wyszliśmy na zewnątrz. Było tak jak powiedziała mama. Zimny, biały puch sięgał mi ponad kostki, przyprawiając mnie o dreszcze. Spojrzałem na Sala, który wbił łopatę w białą warstwę i odrzucił ją na bok.

- Ja zaczynam tutaj - powiedział i przykładając łopatę do ziemi, ruszył przed siebie truchtem, zostawiając za sobą odśnieżony ślad.

Nie zbyt zachęcony wizją pracy, nabrałem śniegu do ręki i formując z niej śnieżkę, wycelowałem i rzuciłem nią w chłopaka, trafiając go w prawe ramię.

- Larry, to był zamach! Zamach na moje życie! I to już chyba setny w twoim wykonaniu! - krzyknął chłopak, obracając się w moją stronę i strzepując śnieg z ramienia.

- I na pewno nie ostatni - zaśmiałem się, podrzucając w ręku kolejną śnieżkę.

Chłopak zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem i podpierając się na łopacie, spytał:

- Czy ty mi wypowiadasz w tym momencie wojnę?

W odpowiedzi wzruszyłem ramionami i z szelmowskim uśmiechem, rzuciłem w jego stronę trzymaną śnieżkę, tym razem trafiając chłopaka w sam środek maski.

- A więc wojna! - krzyknął zaniżonym tonem, dorywając się do śniegu.

tak jest dobrze [salarry]✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz