10 [end]

1.8K 140 94
                                    

Sal

Obudziłem się, ale nie otwarłem oczu. Było mi przyjemnie ciepło i wygodnie, dlatego z całych sił starałem się ponownie pogrążyć śnie. Poprawiłem głowę, tym samym czując jakiś ciepły podmuch na swojej twarzy. Zdezorientowany uchyliłem powieki. Serce stanęło mi na moment, aby następnie ruszyć nierównym, szybkim tempem. Miałem przed sobą twarz Larrego. 'Skąd on się tu wziął? I czemu jest tak blisko?!' - pomyślałem. Twarz Larrego była tak blisko mojej! Nasze nosy prawie się ze sobą stykały, a to co wcześniej czułem na swojej twarzy okazało się być spokojnym i równomiernym oddechem chłopaka. Ogarnęła mnie panika na myśl, że Larry mógł zobaczyć moją twarz.

Poddenerwowany odsunąłem się gwałtownie. Zbyt gwałtownie, ponieważ spadłem z łóżka, robiąc przy tym spory hałas.

- Co się dzieje?! - Larry poderwał się na łóżku jak oparzony, rozglądając się na boki.

Jego oczy rozszerzył się w zaskoczeniu, kiedy jego wzrok padł na moją osobę, leżącą na podłodze.

- Sal? - spytał w końcu, staczając się z łóżka.

Ja, jakby wyrwany z jakiegoś transu, dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z sytuacji. Pośpiesznie zasłoniłem twarz dłońmi, chcąc ukryć przed Larrym swoją szpetną twarz, oraz oczy zachodzące łzami.

- Sal? Wszystko w porządku? - usłyszałem zaniepokojony głos Larrego, który uklękł przede mną, łapiąc delikatnie za nadgarstki. - Proszę cię Sal, spójrz na mnie.

Pokręciłem głową na boki, pociągając nosem. Johnson schylił się, sprawiając, że nasze twarze znalazły się na równi.

- Proszę cię Sally, powiedz mi o co chodzi. Czemu płaczesz?

- Chodzi o to Larry, że widziałeś moją twarz! Zapewne czujesz teraz wstręt i obrzydzenie, a ja nie chce żebyś czuł to patrząc na mnie! - wychlipiałem, czując jak moje policzki oraz dłonie stają się coraz bardziej mokre od łez.

Larry

Nie mogłem uwierzyć w to co się działo. Moje serce pękało na widok Sala w takim stanie.

- Co ty wygadujesz Sal?! Jakbyś nie wyglądał, ja zawsze będę czuł się przy tobie dobrze, ponieważ ja... - przerwałem, przełykając ciężko ślinę. - ...ja cię kocham Sal. Za twój charakter, poczucie chumoru i za to, że jesteś sobą. Kocham Cię Sal i twój wygląd nie ma znaczenia. On nie zmienia tego co do ciebie czuje.

Chłopak leżący przede mną znieruchomiał i gdyby nie puls, który czułem na jego nadgarstkach pomyślał bym, że nie żyje. Zaśmiałem się w duchu, jednak szybko się otrząsnąłem. Na jego milczenie zaczął ogarniać mnie niepokój oraz przerażenie. Wyskoczyłem z tym tak nagle! I to jeszcze w takich okolicznościach. 'Jestem jebanym kretynem' - zwyzywałem siebie w myślach, równocześnie strzelając sobie mentalnie w pysk. Serce waliło mi tak mocno, że przez myśl mi przeszło, że zaraz je rozsadzi.

Niebieskowłosy jednak w końcu przerwał ciszę, pociągając nie krycie nosem.

- Mówisz serio, Larry? - spytał drżącym głosem, swoimi zaszklonym od łez oczami patrząc na mnie spomiędzy palców.

- Tak Sally, mówię zupełnie serio - powiedziałem, pochylając się nad nim bardziej. - A teraz pozwól zabrać mi te ręce - dodałem, wzmacniając lekko uścisk swoich rąk na nadgarstkach chłopaka.

Niebieskooki westchnął ciężko, a ja poczułem, jak przestaje stawiać opór. Uszczęśliwiony tym drobnym aktem zaufania, drżącymi dłońmi powoli zabrałem z twarzy Sala jego mniejsze, kościeste odpowiedniczki.

Sal

Zrobił to. Zabrał moje dłonie, ukazując nie dość, że oszpeconą bliznami twarz, to jeszcze żałośnie zapłakaną.

- Nie czujesz obrzydzenia? - spytałem cicho, uciekając wzrokiem w bok.

Szatyn milczał. Moje oczy po raz kolejny się zaszkliły. Chciałem z powrotem zasłonić twarz dłońmi, jednak chłopak skutecznie mi to uniemożliwił, przytrzymując je po obu stronach mojej głowy. Zdobyłem się na odwagę i spojrzałem na Larrego. Moje serce przyśpieszyło swój rytm na widok delikatnego uśmiechu, który zdobił usta Larrego, kiedy badał każdy szczegół mojej twarzy.

- Kocham cię Sally. Kocham ciebie i te blizny dodające uroku twojej twarzy - uśmiechnął się ciepło rozczulając moje serce i przybliżył się jeszcze bardziej, złączając nasze usta w niewinnym pocałunku.

Jak wcześniej moje serce przyśpieszyło swój rytm, tak teraz biło tak szybko i z taką siłą, że przez myśl mi przeszło, że zaczęło tańczyć kankana i jeśli zaraz się nie uspokoi, to rozwali mi żebra.

- Lar- - szepnąłem, kiedy chłopak odsunął się ode mnie kawałek, aby znów złączył nasze usta, tym razem w bardziej zachłannym, pocałunku.

Nie myśląc już o niczym, całkowicie oddałem się szorstkim ust chłopaka, które z każdą chwilą bardziej napierały na moje, pogłębiając pocałunek. Larry puścił moje nadgarstki, a ja wykorzystałem to, zarzucając mu ramiona na kark, przyciągając tym samym bliżej siebie.

Nasz zachłanny i pasjonujący pocałunek, został przerwany dopiero, kiedy nam obojgu zaczynało brakować powietrza. Szatyn oparł swoje czoło o moje, a jego włosy stworzyły kurtynę, która zaśmiała nasze czerwone twarze. Wymieniliśmy swoje oddechu dysząc ciężko i nierównomiernie. Moje ciało było tak rozgrzane, że odniosłem wrażenie, że Larry może się nim poparzyć.

- J-ja też cię kocham Larry - wydusiłem w końcu, patrząc w oczy chłopaka, które próbowały zajrzeć w głąb mojej duszy.

Nie mogąc znieść tego zawstydzającego wzroku, zasłoniłem szczelnie twarz dłońmi i obruciłem ją w przeciwnym kierunku. Poczułem jak Larry prostuje się i obraca moją głowę z powrotem w swoją stronę. Złapał mnie delikatnie za nadgarstki mówiąc:

- Nie zasłaniaj jej - lekko odciągnął moje dłonie, ukazując czerwoną twarz. - Tak jest dobrze - dodał i ponownie złączył nasze usta w pocałunku.


Tak więc mamy koniec. Mam nadzieje, że Wam się podobało i nie macie mi za złe, że tak mało rozdziałów w których nic się sumie nie działo😂 No, tak więc Salarry na wieki i... Do następnego?😏

tak jest dobrze [salarry]✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz