[4]

616 54 2
                                    

Jest środa, kwadrans przed ósmą, a ja stoję przed kamiennym domem Angeliny od dobrych dziesięciu minut, zbierając się w sobie, by nacisnąć dzwonek u drzwi. Muszę przyznać, że jestem sobą nieco zdegustowany. Mam prawie dwadzieścia dziewięć lat, na miłość boską, a od dekady, nie, do diabła, newet od trzech dekad nie denerwowałem się całą tą nieodłączną otoczką tańców godowych. Byłem wspaniałym partnerem do flirtu, czarującym rozmówcą, a nawet, śmiem twierdzić, kurewsko niesamowitym Casanovą pierwszej klasy.

Astoria zawsze tak twierdziła.

Oczywiście trzy dekady temu nie byłem zazwyczaj zmuszany do odkrywania tego, że dotychczas śnieżnobiały mankiet mojej koszuli po wyjściu z taksówki przyozdobiony jest na krawędzi plamami z jasnoczerwonej kredki świecowej. Przeklinam pod nosem mojego syna i podejmuję próbę ponownego usunięcia śladów. Wszystko, co udaje mi się osiągnąć, to uczynić je jeszcze wyraźniejszymi. Z westchnieniem zaciągam na mankiet rękaw czarnego swetra i poprawiam krawat.

Drzwi otwierają się. Stoi w nich Potter z kieliszkiem wina w dłoni, ubrany w sztruksową, brązową marynarkę, spod której wygląda koszulka Children's Trust*. Znoszone dżinsy zapewne spadłyby mu z bioder, gdyby nie przytrzymywał ich pleciony, skórzany pasek.

— Och — mówi, próbując udawać zaskoczonego. — Angelina właśnie wysłała mnie, żeby sprawdzić, czy...

Rumienię się.

— To jeden z tych domów z monitoringiem, prawda?

Wargi Pottera rozciągają się w niewielkim uśmiechu. Wygląda niezaprzeczalnie kusząco.

— Tak, monitor jest w kuchni — odpowiada. — Ale widziała cię tylko Angelina. — Upija łyk wina i otwiera drzwi szerzej. — I ja.

— Świetnie. — Wchodzę do środka, robiąc wszystko, by ukryć zażenowanie.

Zdejmuję kurtkę i wręczam ją Potterowi. Ten wiesza ją na stojaku i prowadzi mnie do salonu, urządzonego elegancko mieszanką mebli antycznych i ich dobrej jakości imitacji z przewagą ostatnich, choć są wykonane naprawde starannie i ewidentnie drogie.

— Nie wiedziałem, że Alistair tak dobrze płaci— mamroczę, a Potter śmieje się w odpowiedzi.

— Firma George'a odnosi sukcesy. — Kręci nóżkę kieliszka pomiędzy palcami. — Szczęście dla mnie, byłem ich pierwszym inwestorem.

Gdy wchodzimy, w naszym, a raczej w moim kierunku odwraca się pięć twarzy. Potter kładzie dłoń na linii mojego kręgosłupa. Robię, co w mojej mocy, by stłumić dreszcz, który przechodzi przeze mnie w odpowiedzi na ciepło jego dotyku, ale jestem przekonany, że mimo wszystko go poczuł. Nie zabiera dłoni.

— Hermiona Granger — mówi, kierując kieliszek w kierunku kobiety o bujnych włosach, która uśmiecha się i podnosi swój kieliszek na znak powitania. — Ron Weasley, jej mąż. George Wealsey, brat Rona. Luna Lovegood i jej chłopak, Rolf Scamander. A to jest Draco Malfoy.

Nagle uderza we mnie fakt, że niemal wszyscy tworzą pary. Moje dłonie zaciskają się na butelce z winem i robię krok do tyłu w stronę drzwi do jadalni, które otwierają się niemal w tym samym momencie. A więc to randka. Albo ukartowana schadzka, co właściwie oznacza to samo.

Angelina podchodzi do mnie i całuje w policzek.

— Przyszedłeś — mówi głośno, po czym szepcze mi do ucha: — Gdybyś tylko spróbował zwiać z werandy, wysłałabym po ciebie Harry'ego.

— Proszę. — Wręczam jej wyborne Penfolds Grange z czerwonych winogron Shiraz, rocznik 1996.

— Cudownie. — Angelina przygląda się butelce z uznaniem, tak jak, do diabła, powinna.

czarna kawa, samotna noc I drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz