Soft Night

3K 104 11
                                    

-Błagam, nie!-Krzyknąłem cały zdyszany i spocony podnosząc się. Szlag, te koszmary kiedyś mnie wykończą. Chyba jedynym racjonalnym sposobem na powstrzymanie tych nieprzyjemnych nocy, jest ukojenie się kulką w łeb. Nie mam pojęcia czemu zjawiają się tak często. Chcę koniec tej męczarni, może tak by wypróbować opcję z rewolwerem? Nah, to jeszcze nie ten czas.

Powoli przeturlałem się na drugi kraniec łóżka i przejechałem sobie ręką po włosach. Wyglądałem jak trup, podkrążone oczy, roztrzepane włosy, liczne rany na ciele i wysuszone usta. Od niedawna bardzo się zaniedbałem, nawet z wieży nie wychodzę. Przestałem nosić garnitury i drogie biżuterie, ale przynajmniej poprawiły się wyniki testów nad nową nano-technologią. Coś kosztem czegoś.

Po opuszczeniu swojego apartamentu udałem się do głównej kuchni, w której najczęściej dochodzi do kłótni. Kto by pomyślał, że mieszkanie z piątką całkowicie różnych ludzi, okaże się złym pomysłem? Podszedłem do kranu i nalałem sobie trochę wody. Po zabraniu upragnionego łyka cieczy, odłożyłem szklankę do zlewu. Postanowiłem ogarnąć się trochę i zejść do pracowni, prawdopodobnie i tak bym już nie zasnął.

Podczas drogi do łazienki poprzez ciemne korytarze, potknąłem się o buty jakiegoś debila i upadłem na ziemie z mocnym hukiem. Kto normalny stawia swoje walone buty na środku korytarza?! Na nadmiar złego, upadłem na tyle głośno, aby prawdopodobnie zbudzić resztę mieszkańców piętra.

Próbując wstać oparłem się na przedramionach, ślepo patrząc w podłogę. Ze swojej prawej strony usłyszałem czyjeś kroki, spojrzałem więc na drzwi, obok których wcześniej wywinąłem orła. Był to Steve.
Uchylił drzwi rozglądając się na boki, póki nie zauważył mnie- rozpłaszczonego na podłodze.
-Tony? -głupio spytał, wiedząc, że to ja.
-Nie, Frank Sinatra. -odpowiedziałem kpiąco.
-Co ci się stało?- kontynuował swój monolog podchodząc do mnie.
-Postanowiłem podziwiać tutejsze podłogi, z nieco innej perspektywy, a czemu pytasz?- Mówiłem lekko podnosząc się, z celem posadzenia tyłka pod ścianą.
-Usłyszałem hałas, więc poszedłem sprawdzić. -tłumaczył się Rogers.
-Na pewno nic ci nie jest? Co tu się wydarzyło. -ciągnął niebieskooki.
-Tak bardzo chcesz wiedzieć?
-Mhm. -przytaknął.
-Jakiś idiota, no kretyn po prostu, postanowił zostawić swoje tanie obuwie na środku korytarza, a ja idąc po omacku nie zauważyłem ich i wywaliłem się prosto na te drewniane panele. Zadowolony Kapitanie? -wytłumaczyłem lekko zirytowany.
-Co robiłeś tu o tak późnej porze? -znowu głupio spytał, co z nim nie tak? To moje życie i nie powinno go tak obchodzić.
-Kierowałem się do łazienki. -odparłem.
-Przecież jest jeszcze jedna, bliżej twojego pokoju. -stwierdził lekko zmieszany.
-Po prostu mam złe noce, okej?! -wykrzyczałem.

Nastała niezręczna cisza. Nic nie odpowiedział, co było bardziej frustrujące, w całej tej sytuacji. Złapałem rękoma za twarz, opierając łokcie o kolana. Kątem oka dostrzegłem Steve'a zbliżającego się do mnie.

-Martwię się o ciebie... -powiedział troszkę przygnębiony.
-Proszę cię, powiedz mi prawdę Tony! Chciałbym ci pomóc z całego serca! -zadeklarował siadając obok mnie.
-Po prostu miałem koszmar i tyle. -może nie była to cała prawda, ale też nie skłamałem.
-I przez koszmar leżałeś na podłodze pod moimi drzwiami?
-Steve! Przestań. Po prostu gorzej się poczułem. -krzyknąłem kolejny raz poddenerwowany.

I znowu ta irytująca cisza... Nie ma nic gorszego w takich sytuacjach. Wyśmienicie, dokładnie tego było mi trzeba, on będzie się martwił, a ja będę musiał udawać, że nic się nie stało? Nie chcę go tak sobą zamęczać.

-Śniło mi się, że p-przeze mnie. -mówiąc napływały mi łzy do oczu.
-Tak? -spytał zaciekawiony Rogers.
-Wszyscy byliście... martwi. Nawet nie wyobrażasz sobie jaki ból czułem, widząc was wszystkich na kupie gruzu. Podszedłem do ciebie i dotknąłem piersi- nic nie było słychać. Wszyscy odeszliście, tylko nie ja!
-Nie wiedziałem że... -cicho zaciął się w słowach Kapitan.
-Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłem. Nie sądziłem, że tak się martwisz- rzekł blondyn.
-Oczywiście że się martwię! O was, o ciebie... Jesteś jedyną osobą która mnie rozumie i toleruje. Tylko ty ze mną tyle wytrzymujesz i nie wyobrażam sobie funkcjonować bez ciebie. Jako twój przyjaciel, czuję się zobowiązany dbaniem o ciebie, o was wszystkich! Gdyby nie Avengersi prawdopodobnie siedziałbym sam w wieży użalając się nad sobą przy wielu butelkach po alkoholu. -wyrzuciłem na światło dzienne moje wszystkie najgłębsze zmartwienia. Jedyne co czułem, to własne ciepłe łzy spływające po rozgrzanych policzkach.

Steve zamilkł na jakiś czas. Nie dziwię mu się, nikt nigdy nie widział mnie w takim stanie.

Szybko jednak poczułem jego pełen emocji uścisk oplatający moje ciało.
-Przepraszam cię za to wszystko. -wyszeptał mi do ucha. Wydaje mi się, że nawet jego kilka łez spoczęło na moim ramieniu. Poczułem się nad wymiar bezpiecznie, jak bunkrze wypełnionym ogromną ilością amerykańskiej altylerii, która obroniłaby mnie za wszelką cenę.

-Dlaczego tak bardzo chcesz mi pomóc? Jestem tylko egoistycznym alkoholikiem z mózgiem przepełnionym tymi wszystkimi nauko-bzdurami. -mówiłem wycierając te głupie łzy, które mimowolnie dalej napływały do oczodołów.
-Masz wspaniałe serce Tony. Fakt, czasem twoje żarty są przesadą, ale to czyni cię uniwersalnym! -powiedział blondyn, dziwnie przekonująco.
-Zdajesz sobie sprawę, z tego że jest 4 w nocy, a ty prawisz mi kazania o tym ile jestem wart? -sarknąłem chichocząc po cichu.
-Już nigdy cię nie puszczę! Żadne zło się do nas nie dostanie, będziemy jak niepokonane duo! -powiedział Steve z ekscytacją jak szczeniaczek.
-Okej, okej... Wierzę ci. Wypuścisz mnie w końcu z tego uścisku? -zaśmiałem się.
-Ah no tak, zapomniałem. -powiedział widocznie zarumieniony Rogers.
-Jest z tobą niezła zabawa, ale chyba powinienem już iść do siebie, nie będę cię więcej zamartwiał i dam ci wreszcie spokój. -stwierdziłem schodząc z obłok mojej wyobraźni.
-A może chciałbyś spędzić tę noc u mnie? -zadał dosyć nietypowe pytanie, co zdziwiło mnie nieco.
-Takie lubieżne propozycje ze strony Chluby Ameryki? -zaśmiałem się.
-To chcesz czy nie, bo się rozmyślę. -Powiedział podnosząc swoje muskularne ciało z podłogi. Nie powiem, wyczułem lekki szantaż w jego wypowiedzi. Prawie mi zaimponował.
-Oczywiście Kapitanie Rogers, jak mógłbym przegapić taką okazję. -odparłem podając Steve'owi rękę.

Zaprowadził mnie do swojego skromnego pokoju, wciąż trzymając moją dłoń. Jego apartament w żadnym stopniu nie wygląda jak reszta wieży. Dużo oprawionych w ramki  zdjęć oraz różnorodnych roślin. To pomieszczenie aż tętni życiem! Oczywiście dało się zauważyć mnóstwo winylowych płyt na półkach, no i również odtwarzacz do owych cudeniek.

Położył się pod ścianą, tym samym dając mi miejsce na ułożenie czterech liter. Wskoczyłem pod kołdrę i przybrałem wygodną pozycję.

Po jakimś czasie Steve zasnął, a ja wymyślałem scenariusze, aby wcisnąć Natashy lub reszcie avengersów kit o mojej nocy u Rogersa. Z rozmyśleń wyrwał mnie chłopak-cud, kładąc rękę na moim biodrze. Podejrzewam, że zrobił to nieświadomie, ale sam fakt i tak mnie bardzo zdziwił. Był taki duży, czułem się jak w objęciach ogromnego pluszowego misia. Po krótkiej chwili odwzajemniłem uścisk wtulając się plecami w jego ciało. Było to troszeczkę niezręczne, ponieważ ja miałem na sobie same bokserki, a mój towarzysz tylko spodnie od piżamy.
Z perspektywy osoby stojącej w drzwiach {czyt. Sowiecki szpieg imieniem Natasha} wyglądało by to bardzo dwuznacznie. Tak czy siak, było bardzo przyjemnie. Nie chciałem uwalniać się z jego uścisku już nigdy. I tak zasnąłem, przy zmodyfikowanym staruszku z czasów wojny.
----------------------------------------------
Rano obudziłem się oczywiście przy moim wspaniałym Steve'ie. Nie przypominam sobie jednak zasypiania w takiej pozycji. Rogers leżał na plecach z ręką na mej talii, ma głowa zaś spoczęła na jego ramieniu z jedną nogą na tych pięknych udach, a ręką na klatce piersiowej. Dokładniej, to trzymałem dłoń dosłownie na jego piersi. Spojrzałem ku górze w celu badawczym, gdy zrozumiałem, że ten już dawno się obudził. Patrzał na jeden z obrazów na ścianie z przeciwka.
Gdy zorientował się, że mój sen dobiegł końca, wypadł z zamyślenia i spojrzał mi w oczy pokazując uśmiech.
-Dzień dobry Tony! -powiedział niebieskooki.
-Witaj Steve. -rzekłem z podniesionym kącikiem ust.
-Od kiedy nie śpisz? -Spytałem.
-Już będzie jakieś pół godzinki. -odparł spokojnym tonem głosu.
-To dlaczego mnie nie obudziłeś? Przecież nie musiałeś tak leżeć tyle czasu! -spytałem zaciekawiony.
-Oh Tony... dla mnie to jest sama przyjemność- odpowiedział z pogodnym wyrazem twarzy.
-Chodź na śniadanie, to już odpowiednia godzina. -oznajmił Kapitan.
-Śniadanie? Ah tak... -wypaliłem idiotycznie.
Steve zaśmiał się tylko i powoli zaczął wstawać. Była to jedna z najlepszych nocy w moim życiu, od tamtej chwili Steve musi wiedzieć, czy każdej nocy śpię spokojnie. Jest jak mój anioł stróż. Nie mógłbym wyobrazić sobie lepszego.









Wiem, że króciutki rozdział, ale tylko na tyle mnie stać. Endgame roztrzaskało moje serce na milion małych kawałeczków i mam nadzieję że taki soft rozdział się wam spodoba i ukoi wasze obolałe serduszka.

Steve and Tony one shots (stony) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz