chapter two;

5 2 1
                                    

niezłe sobie gniazdko uwiłeś, złodzieju

Wielkościowo budynek - o ile można było go tak nazwać - przypominał sporych rozmiarów dom jednorodzinny, może z tą różnicą, że zamiast domu stał ogromny, wyblakło-czerwony kontener z pomarszczonej blachy. Po lewej stronie były niebieskie drzwi, które wyróżniały się swoim jaskrawym błękitem. Widać było, że niedawno je odmalowywano. Charlotte zerknęła na swojego partnera - Petera Wilsona, który tylko wzruszył ramionami i zaczął iść w stronę wejścia. Policjantka odruchowo położyła dłoń na broni służbowej i pokierowała się za mężczyzną. Jej głowa była pełna myśli, w głębi duszy miała cienką jak nić dentystyczna nadzieję, że zabójcą okaże się właśnie Hooveslate. Mimo świadomości, że jest to praktycznie jak i teoretycznie niemożliwe chciała jak najszybszego zakończenia tej sprawy. Tyle zabitych w okrutny sposób kobiet, nie wyobrażała sobie co musiały wtedy czuć. Strach? To na pewno. Czy miały świadomość, że nie wyjdą z tego żywe? Że nie zobaczą więcej swoich bliskich? Cała sytuacja i widok zapłakanych bliskich ofiar wywoływały w niej wewnętrzną czerń, która z początku zawładnęła tylko jej sercem a teraz Charlotte Richford, okaz najczystszego zdrowia czuła przerzuty tej czerni na swój mózg i resztę organów. Ta sprawa wyżerała ją jak najgorszy pasożyt. Poniekąd blondynka czuła się jak gołąb pocztowy, latający na trasie śmierć - rodzina. Kiedy ktoś umierał to ona ostatnimi czasy była pierwszą osobą, którą widziała familia zabitej, nie lekarze, nie sprawcy wypadków tylko ona.

Peter zapukał donośnie do drzwi. Po chwilowym oczekiwaniu w akompaniamencie dziwnych stukotów i innych niezidentyfikowanych hałasów w niebieskiej framudze drzwi pokazał się Austin Hoovslate. Ubrany w znoszoną bluzę i wytarte dresowe spodnie spojrzał spod byka na parkę policjantów, która dłuższy czas temu nie owijając w bawełnę udupiła go na dobry okres czasu. Były - lub i nie - handlarz bronią mocno się zmienił. Kiedyś był dobrze ubranym, odżywionym facetem z wydętym brzuchem. Dzisiaj, gdyby Richford minęła go na ulicy najpewniej by go nie poznała. Blada, wręcz trupia skóra z wieloma zmarszczkami łączyła się w jasnym, niezdrowym tańcu barw z siwymi kłakami na czubku głowy mężczyzny. Zapadnięte policzki, i kościste ramiona na których owa czarna, wypłowiała bluza właściwie wisiała jak wór świadczyły o tym w jakiej biedzie musiał żyć Hooveslate.

- Czego? - zapytał zachrypniętym głosem sześćdziesięcio-paro latek.

- Chcemy informacji. I lepiej nie kręć Hooveslate, bo wylądujesz na kolejne 5 lat w pierdlu, uwierz, to nie byłoby trudne. - zagroził ze startu Peter.

- Dobra szeryfie, będę paplał. Nie mam już nic do ukrycia. - przyznał siwiak.

- Czyli już nie handlujesz? - blondynka spojrzała na niego podejrzliwym wzrokiem. Nie do końca wierzyła w jego słowa, liczyła na to, że nadal chowa coś w tej swojej zatęchłej norze. Nie miała wtedy świadomości, że prawdzie mówiąc dość mocno się przeliczyła

- Nie, szkoda mi nerwów bawić się w półświatek, za stary jestem. Poza tym zaraz po tym jak wyszedłem, cholernik Maxwood, mój były druh zgarnął całość i zabrał do siebie. - na wspomnienie o Albercie Maxwoodzie Austin wykrzywił się, jeszcze bardziej eksponując zmarszczki.

- Były? - na twarzy Charlotte zagościł niemały szok. Z tego co pamiętała, Maxwood i Hooveslate bardzo często ze sobą współpracowali a na początku jej kadencji, słyszała historie jak to jeden krył drugiego na przesłuchaniu w sprawie koki, którą z resztą Albert handlował dłuższy czas temu.

- Ta, sukinkot wisi mi dziesięć koła! Tyle to było wszystko warte, co bezczelnie mi ukradł! - siwek uniósł się. W gruncie rzeczy niebieskooka nie dziwiła mu się wcale. Facet mógł po wyjściu z więzienia sprzedać resztę sprzętu i zgarnąć niezłą sumkę po czym zająć się czymś mniej nielegalnym a tu niespodzianka, dobry przyjaciel podłożył mu kłody pod nogi jeszcze zanim ten pierwszy zdążył przekroczyć próg kicia.

- Dobra, Hooveslate. Znamy cię staruszku więc oświeć nas, czego chcesz w zamian za gadaninę. - jedna z najważniejszych zasad policyjnego, nie zapisanego kodeksu negocjacyjnego - mimo, że wymyślonego przez Petera nadal przydatnego - najpierw poznaj cenę.

- Pomożecie mi odzyskać mój hajs, to chyba logiczne. - przewrócił oczami a kurze łapki w zewnętrznych kącikach jego oczu przybrały dziwny, horrorystyczny kształt, jakby staruch miał za chwilę zmienić się w kogoś pokroju mitycznych reptilianów.

- Pakuj się. - nakazała policjantka po czym gestem brody wskazała na nieoznakowaną, czarną alfę romeo 159. Często Wilson powtarzał, że potrzeba im innego i nowego auta, chciał nawet przeprowadzić poważną romowę na ten temat z ich szefem ale gdy Richford z politowaniem powiedziała, że przywiązała się do auta i działa ono dobrze, więc nie ma potrzeby zmiany czarniaka na inną maszynę, Peter tylko wywrócił ślepiami przysięgając jej, że kiedyś wynegocjuje lepsze auto.

Kierując się wskazówkami Austina kryminalni dojechali do stosunkowo dziwnego miejsca, aczkolwiek stabilnie normalnego jak na kryjówki nielegalnych handlarzy. Mała, drewniana szopa sprawiająca wrażenie, że jeden podmuch wiatru zetrze ją z małej dolinki w której jest postawiona była dobrze zakamuflowana w gąszczu lasu. Zzieleniałe deski wtapiały się w zieleń liści i brąz kor dębowych czy innych drzew.

- Cholera, znowu będę musiał jechać na myjkę. - wymruczał poirytowany brunet. 

Charlotte tylko pokręciła głową i zaczęła kierować się w stronę szopki, pozostawiając nowego informatora pod pieczą swojego partnera. Otworzyła delikatnie drzwi i jej oczom ukazała się, tak jak z resztą się spodziewała, klapa w podłodze. A raczej ziemi, bo oprócz obudowy w postaci tej prymitywnej szopy nawet podłogi ani okien tam nie było, taka budka ze zbutwiałego drewna, z okrągłą dziurą w dachu. Jasnowłosa otworzyła klapę po cichu i zaczęła kierować się schodami na dół. Ponownie mając dłoń położoną na pistolecie, rozejrzała się powoli. Zobaczyła w środku ogromny hangar, podtrzymywany betonowymi kolumnami, na środku lewej ściany widać było drzwi. Wyciągnąwszy spluwę wyprostowała ręce w łokciach i mając nakierowaną lufę glocka 26 przed siebie skierowała się w stronę metalowych drzwi przyozdobionych żółto-czarnymi pionowymi pasami. Skinieniem głowy nakazała Hooveslateowi pozostać z tyłu a sama robiąc niemały hałas weszła do pomieszczenia. W środku, owszem, zastała Alberta Maxwooda, jednak mężczyzna nie był sam. Na brązowej, skórzanej kanapie zaraz obok szukanego faceta siedziała młoda kobieta. Miała ciemne, długie do pasa włosy, związane w wysoki kucyk. Zielone oczy tonęły w brązowo-złotych cieniach na powiekach. Mocny makijaż, długie nogi przyozdobione delikatnym tatuażem w kształcie motyla, wysokie szpilki i wzorzysta sukienka mocno opinająca ciało mówiły same za siebie. Sześćdziesięciolatek obejmował ją ramieniem, na stoliku tuż przed małżeństwem leżał katalog opisujący cenę poszczególnych marek i modeli jachtów. Pomieszczenie kompletnie nie pasowało do tego co znajdowało się za ścianą obok. Wyglądało jak normalny, bogato zdobiony antykami salon zamożnych ludzi. Przez uchylone drzwi widniała kuchnia a w niej krzątająca się najprawdopodobniej kucharka. Policjantka dość mocno się zszokowała, pod małą, drewnianą budką z dziurą w środku znajdował się nie dość, że wielki hangar to luksusowe mieszkanie, które w normalnych, codziennych warunkach kosztowałoby krocie. Smykałkę do interesów to musiał mieć ten cały Maxwood, skoro w pięć lat zaczynając od dziesięciu tysięcy dolarów dorobić się wiele większych sum pieniędzy. Kobieta była pewna, że sama kanapa musiała kosztować co najmniej tyle, ile mężczyzna zarobił po ukradnięciu sprzętu Austinowi. Nim kobieta zdążyła jakkolwiek zareagować, tuż po otwarciu drzwi odezwał się poszkodowany w całej sprawie.

- No, Maxwood, niezłe gniazdko sobie uwiłeś za moje pieniądze, złodzieju.

* * *

niesprawdzany

《ZAWIESZONA》krzyk  w ciszy szeptem przeplatany; perfectbitchdarlingWhere stories live. Discover now