Remus Lupin miał jedną cechę, o którą nie podejrzewałby go nikt, kto go znał, ale nie miał okazji z nim mieszkać.
Remus Lupin niósł za sobą chaos.
Nie, Remus Lupin był uosobieniem chaosu.
Nikt nie potrafił wyjaśnić, jak to możliwe. Tym bardziej, że Lunatyk uchodził za niesamowicie poukładaną osobę, która zwraca uwagę na najmniejsze szczegóły. I było w tym trochę racji. Problem leżał w fakcie, że nie była to naturalna cecha jego charakteru, a jedynie nawyk, od którego zależało jego przetrwanie i który w dodatku nie obejmował kwestii porządku.
O dziwo, największy porządek zawsze panował wokół Jamesa. Z jakiegoś powodu to właśnie on miał najładniej poskładane ubrania, jego podręczniki zawsze leżały ułożone jak od linijki, a na idealnie pościelonym łóżku nie sposób było dopatrzeć się jakiegokolwiek zagniecenia. Remus czasem podejrzewał, że to jakiś rodzaj magii, z pewnością czarnej. Nie chciał wierzyć, że człowiek o takim charakterze jak Rogacz mógł być aż tak porządny.
Jeśli natomiast mowa o przestrzeniach życiowych, które zajmowali Syriusz i Peter, leżały one dokładnie w środku skali. Były akceptowalne, w wypadku Petera można było nawet powiedzieć, że przyzwoite. Z to część dormitorium, którą umownie przypadała Lupinowi, mogła bez trudu uchodzić za dziewiąty krąg dantejskiego piekła.
Nikt nie był w stanie racjonalnie wyjaśnić, w jaki sposób Lunatyk, w przeciągu zaledwie pięciu minut, potrafił wytworzyć wokół siebie aż taki bałagan. Zdawało się, że jego ubrania magicznie odnajdują drogę na podłogę, książki złośliwie uciekają z miejsc, w których układał je ich właściciel, a papierki po czekoladzie, których niewielka kupka co jakiś czas znajdowała się pod łóżkiem, same opuszczają kosze na śmieci. To był prawdziwy fenomen. Podobnie jak fakt, że Remus potrafił w jakiś sposób odnaleźć się w tym chaosie.
Oczywiście, zdarzały mu się wpadki. Reszta Huncwotów nie była w stanie zliczyć, ile razy budziły ich przekleństwa Lupina, który zgubił kolejny esej czy nie był w stanie odnaleźć swojej różdżki. Zwykle odnajdował je po kilku minutach, zawsze w miejscu, w które na pewno ich nie odkładał. Tym razem było jednak inaczej. Poszukiwanego przedmiotu nie był w stanie namierzyć nigdzie.
Żeby zrozumieć pełnię dramatu, jaki wydarzył się pewnego listopadowego popołudnia, trzeba znać jeszcze jeden sekret Remusa. Otóż chłopak prowadził pamiętnik. A przynajmniej tak mały, czarny notes nazywali pozostali Huncwoci. Tak naprawdę był to raczej brudnopis, bez którego chłopak czuł się trochę jak bez ręki. Zapisywał tam wszystko, co ma zrobić danego dnia, przemyślenia, których nie chciał zapomnieć i drobiazgi, którymi nie zamierzał dzielić się z nikim. Innymi słowy – rzeczy ważne, często nieprzeznaczone dla oczu postronnych. I to właśnie tego zeszytu nie mógł nigdzie namierzyć, a fakt ten powoli przyprawiał go o atak paniki
Jednym z powodów był fakt, że notatnik zawierał kilka szczegółów o tym, w jaką stronę zaczęła rozwijać się jego relacja z Syriuszem. A to na razie miało pozostać ich słodką tajemnicą. Przynajmniej tak zadecydował Lupin, wykręcając się tym, że powinni najpierw sami poukładać to w swoich głowach. Prawda była jednak dużo bardziej prozaiczna: bał się publicznie ogłosić tę nowinę, nawet, jeśli tą publicznością mieli być jedynie James i Peter. Nie chciał w żaden sposób zepsuć ich przyjaźni czymś, co na tym etapie i tak było bliżej niezdefiniowane.
Bo, tak naprawdę, ich relacja nie była niczym konkretnym. Fakt, że zaczęli spędzać więcej czasu sam na sam, wymieniać się ukradkowymi spojrzeniami i uśmiechami, obściskiwać się, kiedy udało im się znaleźć z dala od ciekawskich oczu a czasem wręcz dobierać do siebie przecież nic nie znaczył. Nie padły między nimi żadne konkretne deklaracje, przez co wciąż byli jedynie przyjaciółmi. Przynajmniej takie wrażenie miał Remus, który nigdy nie umiał do końca zrozumieć, jak właściwie działają relacje międzyludzkie. Syriusz nie miał takiego problemu, od samego początku nazywał Lupina swoim chłopakiem. Przynajmniej w myślach.