Rano wstałam jako pierwsza. Poszłam się myć zamykając przedtem drzwi. Ubrałam się w mundur i wyszłam do lasku znajdującego się obok terenu wojskowego. Wczoraj obeznałam się z nim podczas biegu przełajowego. Jest tam przepiękne jeziorko. Powiedziałam nad nim trochę i trzeba było wracać. Podbiegłam na plac gdzie właśnie szedł pułkownik White. Zasalutowałam mu.
- Spocznij. Najpierw bieg do jeziora.
- Oki. - Powiedziałam i szybko nie czekając na White'a pobiegłam nad jezioro z moim plecakiem w którym jest zapazowa koszula, spodnie, buty, nóż, broń palna, jedzenie i apteczka. Gdy zdyszany pułkownik przybiegł nad jezioro to siedziałam na pobliskim drzewie.
- Złaź stamtąd!
- Już, już. Nie bulwersuj się tak. - Powiedziałam schodząc.
- Za karę 50 pompek. - Szybko wykonałam pompki. Kapitan był zdziwiony prędkością ich wykonania ale powiedział tylko:
- Teraz zostawisz plecak i będziesz pływać- Tylko nie to - Do nocy - Uff. Boże co za ulga. Nie będzie nic widział. W końcu będzie ciemno. Zdjęłam tylko buty i skarpetki a w reszcie ubrania wskoczyłam do wody.
- Dlaczego nie zdjąłeś ubrań?!
- Pułkowniku spokojnie. I tak miałem je dzisiaj uprać.- Powiedziałam nie przerywając pływania. Ten idiota nawet nie wie jak ja lubię pływać. Była już 11:00 a on powiedział.
- Wychodź. I idź się przebierz. Kolację zjesz u mnie bo stołówka już jest zamknięta. - Ja skinęłam głową wyszłam wzięłam plecak tak żeby nie zauważył moich piersi i poszłam przebrać się w głębi lasu. Gdy się przebrałam usłyszałam za sobą jakieś szmery. Odwróciłam się i zaatakowałam nogą, chyba trafiłam w krocze.
- Ała!!
- Przepraszam sir. Nie wiedziałem że to pan. - Powiedziałam wystraszona że on już wie. Ale on tylko popatrzył na mnie z uśmiechem choć w oczach widziałam ból.
- Ty chyba nigdy nie tracisz maksymalnej koncentracji co?
- Oczywiście sir. Chwila nieuwagi na froncie i nie żyjesz.
- Teraz choć. Zjemy kolację.
- Tak jest! - Tym razem szliśmy normalnie i w ciszy. Nagle zza drzewa wyskoczył dzik. Szybko wyjęłam pistolet z kieszeni plecaka i strzeliłam mu prosto w serce. Padł martwy na ziemię. W tym momencie spojrzałam na White'a. Był zdziwiony i przestraszony ale także pełen szacunku i strachu przede mną.
- Jak ty to?
- Normalnie. Szybkie pomysły w sytuacji zagrożenia wyćwiczyłam sobie w dzieciństwie.
- Dziękuję ci. Gdyby nie ty to pewnie bym nie żył.
- Półkowniku to mój obowiązek. Chronić i bronić. A właśnie brakuje nam mięsa? Można by tak go zanieść do kuchni na jutro.
- Dobry pomysł. - Wzięłam więc dzika na plecy a był on ciężki. Trudno. Doszliśmy do kuchni.
-Sacré Bleu! Ten dzik waży ze 100 kilo! Młody! To ciężkie! Dziękuję ci za to! Jutro będzie dziczyzna!
- Spokojnie panie Di miono. Nie był tak ciężki.
- Boże Jack ty dopiero z treningu wróciłeś. Zostawiłem ci trochę kanapek z kolacji.
- Bardzo panu dziękuję! Poczeka pan. To mięso trzeba zamarynować. Pomogę panu!
- O dziękuję bambino!
- Ja też panu pomogę. - Odezwał się łaskawy półkownik.
- O dziękuję wam przyjaciele! Tylko jest jeden problem. Nie wiem jak zrobić dzika.
- Ja wiem Luigi. Nie martw się.- Powiedziałam i zaczęłam robić marynatę. Przepis to sekret. Gdy ją zrobiłam a chłopcy oskórowali dzika i podzielili na porcje włorzyliśmy w nią mięso.
- Potem trzeba wstawić to do piekarnika około 6:00 nad ranem.
- Oczywiście, oczywiście. Wy pewno zmęczeni. Dobranoc. I smacznych kanapek Jack.
- Dziękuję Luigi. Dziękuję za wszystko.
- To ja dziękuję. - Tak. Luigi to niesamowicie miły człowiek. Ma ze 40 lat.
- Jeśli mogę zapytać to skąd wiesz jak zrobić dzika? - I co ja miałam mu powiedzieć? Że w domu dziecka uczono mnie strzelać, polować i walczyć?
- Kiedyś robiłem go z mamą.
- Możesz mi tu nie kłamać?
- No dobrze. Kiedy byłem w domu dziecka skończyło nam się jedzenie. Miałem wtedy pięć lat. Dostałem w rękę strzelbę i miałem iść coś zabić. Chodziłem po lesie i nagle wyskoczył na mnie dzik. To był pierwszy i ostatni raz kiedy się zawahałem. Zastrzeliłem go ale za późno. Zdążył zranić mnie w rękę. Potem przytaczałem go o własnych siłach do domu dziecka. Wszyscy nazywali mnie małym bohaterem bo przez tydzień mieliśmy co jeść. Wtedy Pan Karol nauczył mnie jak przygotować dzika. - Wtedy po raz pierwszy od czasu rozpoczęcia wypowiedzi na niego spojrzałam. Był zszokowany.
- Współczuję ci. To musiało być straszne.
- Nie. Nie było aż tak bardzo. W końcu rany to codzienność prawda? - W tym momencie spojrzał na mnie dziwnie. A dla niego nie?
- Nie. Rany to raczej rzadkość.
- No tak.
- Gdzie ty się chowałeś?
- Oj nie chcesz wiedzieć. - Spuściłam głowę. W tym momencie doszliśmy (hahaha) do domków.
- Do jutra pułkowniku.
- Jutro ... Na 12:30. Odpocznij sobie
- Tak jest! - Powiedziałam i poszłam do siebie...