1. Czas wracać

686 17 9
                                    

Sam Pov.

    Kolejna ofiara, której nie zdołaliśmy ocalić. To było takie frustrujące. Potwór, którego tropimy już od dawna, za każdym razem nam się wymyka. Tak jakby miał zdolność jasnowidzenia. Po krótkiej wymianie zdań patrzyłem z lekkim obrzydzeniem na kolejną ofiarę. Klatka piersiowa była otwarta niczym drzwiczki od szafki kuchennej, a puste oczodoły wpatrywały się w sufit. Mężczyzna leżał na stole. Wyglądał tak jakby położył się dobrowolnie. Jego ciało nie zdradzało żadnych oznak walki. Na kuchni stały garnki z nawet znośnie pachnącymi potrawami, które właśnie dochodziły do pełni swojego smaku. Zapewne spróbowałbym tych dań, jednak blokował mnie fakt, że były one zrobione z człowieka, który znajdował się obok. Wszystko wokół było czyste. Niemal sterylne. Z martwego ciała nie wyciekała ani jedna stróżka krwi. Zwróciłem się do wiedźmy, która nam towarzyszyła i w tym czasie weszła do pomieszczenia, w którym byliśmy.

- Rowena, Twoje zaklęcie miało ułatwić sprawę. - spojrzałem na nią z dezaprobatą. Zaczynałem wątpić w jej umiejętności. Nie twierdzę, że jej trop nie był trafny. Ale spóźniliśmy się. Rudowłosa spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Nie przyjęła do wiadomości, że ktoś mógł podważyć jej autorytet. Zawsze ciężko znosiła takie sytuacje.

- Ha! A byłam wśród wspaniałych wód różanych i masaży olejkami waniliowymi ukryta w ekskluzywnym, pustynnym spa, gdy zadzwoniliście błagając o pomoc. - wszystkim w pomieszczeniu zrobiło się niezręcznie. Ja natomiast tylko przewróciłem oczami. Słyszałem zbyt wiele jej komentarzy, żeby się tym przejmować.

- Dlatego, że ścigamy tego kolesia od tygodni. O co Ci chodzi? - zapytał mój brat grzebiąc po kieszeniach ofiary.

- O to Dean, że poprosiłeś o moją pomoc , a ja się zobowiązałam. A kiedy zabójca umknął, wygląda na to, że z pewnością był tu niedawno. Nazwałabym to sukcesem.

- Tak, to sukces. Sam. - skwitował zielonooki rzucając mi dokumentami zamordowanego. Przejrzałem je. Dowód tożsamości, prawo jazdy, dowód rejestracyjny i jakieś inne papierki.

- Wygląda na to, że nasz obiadowy gość nazywa się Denis Barron. Ma 43 lata, a to jego dom. Brak śladów włamania i żadnych umiarów ze strony potwora. - stwierdził Dean podchodząc do mnie.

- Wszystko takie samo. - odpowiedziałem krótko marszcząc brwi. Nie wyglądało to ciekawie. Nie wiemy co to za stwór. Nie wiemy gdzie jest. Kim będzie jego kolejna ofiara. Krótko mówiąc nie wiemy nic.

- Chyba nie wszystko. - usłyszałem głos Jacka. Obróciłem się do niego. Chłopak właśnie podnosił z podłogi zrzuconą skórę węża. Nie napawało mnie to optymizmem, chociaż
z drugiej strony to zawsze był jakiś dodatkowy ślad. Zacząłem przeglądać jego telefon.

- Może to jego zwierzątko. - dodał Dean.

- Nie sądzę. - pokręciłem przecząco głową. - Żadnych zdjęć na telefonie. I umówmy się. To miejsce nie krzyczy “Miłośnik węży”. - rozejrzałem się dookoła by zasygnalizować reszcie, że powinna zrobić to samo. Pominąłem sarkastyczny komentarz ze strony Roweny. Wtedy naszą debatę przerwał kaszel Jack’a. Patrzyłem na niego uważnie. Z resztą nie tylko ja. Martwiliśmy się o niego. Niedawno powrócił do żywych jednak teraz bez mocy ma problemy zdrowotne.

- Było trochę pieprzu na czymś. Nie wiem. Czuję się dobrze. - jednak nasze spojrzenia dalej były przenikliwe, a jedyną odpowiedzią jaką otrzymał była frustrująca cisza. - Nie umieram. - dodał po chwili. To właśnie sprawiło, że uświadomiliśmy sobie, że go osaczamy. Spuściliśmy wzrok. Jednak osobiście mu nie wierzyłem. Wydaje się, że żaden będący w tym pomieszczeniu tego nie zrobił. Z nim było coś nie tak i wszyscy to wiedzieli.  

I'm backOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz