Zamknął za sobą drzwi i zrobił kilka kroków w stronę schodów. Czuł jak żołądek podchodzi mu do gardła z każdą kolejną myślą o przyszłych wydarzeniach. Zatrzymał się na moment, przecierając rękawem szlafroka wilgotne od łez oczy. Nie mógł pokazać się Johnowi w takim stanie, więc wziął kilka głębokich oddechów i opanowawszy przypływ emocji, skierował się na dół.
Przystanął na moment przed drzwiami, słysząc krzątającego się po kuchni Watsona. Kiedy wkroczył do pomieszczenia, przybrawszy obojętny wyraz twarzy, objechał doktora uważnym spojrzeniem.
– Herbaty? – zapytał John, zauważając detektywa w progu.
– Nie, dziękuję. Pójdę się położyć – odparł, obserwując jak Watson zaciska nerwowo wargi, wlepiwszy wzrok w trzymany w dłoni kubek. Po kilku sekundach ciszy, ruszył do swojej sypialni.
– Sherlocku! – zawołał współlokator, odstawiając naczynie na kuchenny blat.
– Tak, John? – Holmes zatrzymał się w pół drogi i obejrzał przez ramię.
Widać było wyraźnie, że John waha się nad sformułowaniem kłębiących się w głowie myśli.
– Słyszałem waszą rozmowę – odezwał się wreszcie, spoglądając na przyjaciela, jakby w oczekiwaniu jakiejś wskazówki co dalszego rozwoju konwersacji. Nie wyczytawszy jednak żadnej ze stoickiego oblicza detektywa, kontynuował:
– Miałem ci powiedzieć jak tylko coś znajdę. – W jego oczach malowało się poczucie winy.
Brunet oderwał wzrok od twarzy doktora i podszedł do czajnika, z którego przed momentem niższy mężczyzna nalewał wodę. Jego kubek stał na blacie, naszykowany już przez współlokatora. Zalał torebkę spoczywającą na jego dnie gorącą jeszcze wodą, starając się ukryć przed Watsonem smutny wyraz oczu.
– Oczywiście, że sam się domyśliłeś – westchnął blondyn, spuszczając wzrok na płytki. – Od kiedy?
Palce detektywa zacisnęły się mocno na uchwycie kubka.
– Jedenaście dni temu. Rosie chciała dokończyć bajkę, którą zaczęła oglądać na twoim laptopie, ale nie mogła nic znaleźć, bo wyczyściłeś historię. Dłużej niż zwykle przeglądałeś gazety, zatrzymując się na ostatnich stronach, gdzie znajdują się ogłoszenia. Wracałeś też później z pracy, a zaczerwienione białka, świadczyły o tym, że spędzałeś dużo czasu przed monitorem – wyjaśnił, po czym wziął mały łyk herbaty, nie patrząc na stojącego obok Watsona. Gorąca herbata parzyła mu usta, ale czuł się bezpieczniej za ceramicznym murem trzymanym w dłoni. Nie chciał kontynuować tej rozmowy.
John milczał przed dłuższą chwilę, wpatrzony w złocistą taflę herbaty w swoim kubku wciąż spoczywającym na szarym blacie, czując na sobie spojrzenie przyjaciela.
– Dziękuję, że próbowałeś ją na to przygotować – odezwał się, zerkając w końcu na detektywa.
– Wiesz, że nie jestem w tym dobry, John – odrzekł, podnosząc kubek do ust. – Nie jest gotowa – dodał, opierając się tyłem o kuchenną szafkę.
– Wiem – westchnął, zwracając się do bruneta. – Wiem – powtórzył ciszej. – Myślałem, że to już najwyższy czas ruszyć do przodu. Rosie dorasta, potrzebuje przestrzeni. Przecież nie będzie wiecznie spać w jednym pokoju z ojcem. Nie sądziłem, że to będzie takie trudne.
– Jeśli chcesz – spojrzał w ciemnoniebieskie oczy doktora – mogę pomóc ci poszukać mieszkania.
– Nie! Nie musisz – energicznie odpowiedział John.
Holmes nie zamierzał dopytywać dlaczego doktor zareagował tak gwałtownie na jego propozycję, godząc się z jego decyzją.
Milczeli przez kilka chwil, popijając herbatę w niezręcznej atmosferze jaka się między nimi wytworzyła.
– Dzwonili z cukierni. Tort będzie można odebrać o piętnastej. – John postanowił zmienić temat, również nie czując się komfortowo w rozmowie o wyprowadzce. – Mógłbyś po niego podjechać? Ja kończę dopiero o siedemnastej.
– Nie ma problemu – odrzekł, jak gdyby poprzednia konwersacja nie miała miejsca.
– Świetnie. Pani Hudson zajmie się stołem, ja przyszykuję balony – zaczął wymieniać elementy operacji „Urodziny Rosie". – A prezent?
– Zapakowany i schowany – odparł brunet, odstawiając kubek do zlewu.
– Oby się jej spodobał – westchnął Watson, dostawiając swój kubek, który brzdękną cicho o stalową powierzchnię.
– Wiesz dobrze, co by ją ucieszyło najbardziej – stwierdził Holmes, zerkając na przyjaciela.
– O nie. Nie ma mowy! Żadnego psa. Jest na to za mała. – Stanowcza mina doktora wystarczyła, żeby Sherlock zaprzestał drążenia tematu, kwitując to krótkim westchnięciem.
– Dobranoc – mruknął detektyw, kierując się do swojej sypialni.
John otworzył usta, jakby chcąc dodać coś jeszcze, ale w efekcie rzucił tylko krótkie „dobranoc, Sherlocku", odprowadzając przyjaciela wzrokiem. Gdy usłyszał odgłos zamykających się drzwi, odkręcił wodę, biorąc się za zmywanie naczyń. Zamyślił się, skupiając spojrzenie na lecącej z kranu wodzie. W głowie wciąż wybrzmiewał mu głos Sherlocka:
„W pierwszej kolejności jest odpowiedzialny za różę. Zresztą, lis to tylko przyjaciel. Róża jest kimś więcej. Jest dla niego najważniejsza... Kocha ją ponad wszystko."
~~~~~~
Wena nie współpracuje. Miało być dłużej i lepiej, ale wyszło jak wyszło. Mam nadzieję, że jednak się Wam spodobało. ^^
Sąsiedzi chyba mnie znienawidzą za puszczanie w kółko piosenki z filmiku powyżej. x3
CZYTASZ
Sherlock: Róża czy Lis
FanfictionPanna Watson uwielbia, gdy Sherlock czyta jej na dobranoc i nie wyobraża sobie, że kiedyś może się to skończyć, ale czas leci nieubłaganie, a decyzje podejmowane przez dorosłych są niedorzeczne. Oczywiste rzeczy okazują się nie być wcale takie oczyw...