Rozdział 1

61 7 30
                                    

Siedziałam w komnacie z bratem. Zajmowaliśmy miejsce na dywaniku przy kominku. Christian, dwunastoletni chłopiec, z zawzięciem godnym rycerza wymachiwał drewnianym mieczem, pokonując wymyślonych przeciwników. Jasne włosy podskakiwały na jego głowie, a turkusowe oczy błyszczały zapałem. Miło było wiedzieć, że chociaż on dobrze się bawi. Nie mogłam tego samego powiedzieć o sobie. Mieć piętnaście lat i być księżniczką? To wspaniałe. Ale mieć piętnaście lat, być księżniczką i nie zostać zabraną na wyprawę z rodzicami i starszym rodzeństwem? Tego doprawdy nie mogłam określić mianem „cudownego". Nudziłam się niewyobrażalnie, a z każdym dniem było coraz gorzej. Na samą myśl o tym, że Camilla i Charlotte zapewne świetnie się teraz bawią na pokładzie statku, wrzało we mnie. Czemu nie zabrali także i mnie? Christiana mogli tu zostawić, przecież on i tak by nie skorzystał z tego wyjazdu, ale ja? To nie było sprawiedliwe, zostawiać mnie tu z nim i ciotką.

Rozżalona zajmowałam miejsce w fotelu, usiłując coś przeczytać, lecz nic z tego. Moje oczy widziały litery i składałam je w zdania, ale nic z nich nie rozumiałam. Myślami byłam daleko i nie potrafiłam się skupić na powieści. Humoru nie poprawiało mi to, że książkę pożyczyła mi Charlotte.

Właściwie, sióstr mi nie brakowało. Camilla i Charlotte były bliźniaczkami, ale liczyły sobie już dziewiętnaście lat, co tworzyło między nami barierę, mur nie do przeskoczenia. Poza tym, bardzo się od siebie różniłyśmy i nieczęsto się zdarzało, byśmy same z siebie zaczęły ze sobą rozmawiać, chociaż Milla obiecała przed wyjazdem, że pokaże mi kilka swoich wierszy, co było nie lada wyczynem. Prawdziwie tęskniłam za rodzicami oraz bratem. Edmund był pięć lat starszy, ale to z nim rozumiałam się jak z nikim innym. Mogłam mu powierzyć każdy sekret, a on go nie zdradzał. Mogłam przyjść do niego z każdym problemem, a on potrafił go rozwiązać. Mogłam przytulić się do niego i zawsze znajdowałam pocieszenie. Nie mogłam sobie wyobrazić, bym z kimkolwiek na tym świecie potrafiła stworzyć coś tak niezwykłego jak nasza relacja, jak nasza więź. Pragnęłam, by już wrócił i znów mógł ze mną porozmawiać, powiedzieć coś miłego lub zażartować ze mnie. Zniosłabym nawet to, byleby już tu był.

Rodziców też pragnęłam zobaczyć. Wyjechali, a bez nich zamek był... pusty i jakiś taki inny. Nie podobało mi się to. Codziennie modliłam się do Aldis, Szczęśliwej Żony i Matki, by wszyscy już wrócili. Aldis odpowiadała za szczęście rodzinne, więc to do niej zwracałam się z prośbami. Powiadomiono nas, to znaczy mnie i Christiana, że statek wyruszył wczorajszego wieczoru w podróż powrotną i dzisiejszego wieczoru wpłynie do portu. Czekaliśmy więc razem w jednej z wielu komnat, próbując zabić czas.

Wreszcie drzwi się otworzyły, a ja poderwałam się z miejsca. Przyjrzałam się. Niestety, postać nie była moim bratem ani rodzicem. To była moja ciotka, Andrea Ester. Podeszła do mnie z nietęgą miną. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Patrzyłam tylko w skupieniu, próbując coś wywnioskować.

-Aviso... - zaczęła ciotka. Głos jej się załamał. Postąpiłam krok naprzód i ujęłam jej dłoń. Była lodowata.

-Co się stało? – usłyszałam swój własny głos, dziwnie obcy i zachrypnięty z powodu długiego milczenia. Nie miałam wątpliwości, że coś się wydarzyło.

-Moja kochana Aviso... Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć. Jak mam wam to powiedzieć. Statek... zatonął.

Przechyliłam głowę w bok, nie rozumiejąc. Wtedy z oczu ciotki Andrei popłynęły łzy, czyste jak kryształ.

Statek... zatonął.

-Co z Edmundem? Z rodzicami? Z Lottie i Millą? – znów nieznajomy głos dobywający się z mego gardła. Ręce i głowa zaczęły mi ciążyć, a obraz jakby się zamazał.

Andare/ZawieszoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz