Dla Shiruslayer
Jest to ciepłe, wrześniowe popołudnie roku 1960. Zachodzące słońce ozłaca nieduży domek na przedmieściach. Żółte światło wpada do środka, odbija się od ramek z czarno-białymi zdjęciami, od kieliszków i szklanek, od złotej obrączki na jej palcu. Jest zaręczona, Steve to wie. Powiedziała mu. I oczy jej lśniły od szczęścia, a uśmiech nie znikał, zupełnie jakby miała się zaraz rozpłakać z tej cudownej wieści, jakby sama usłyszała ją w tej chwili. Peggy Carter zaręczona. Steve nigdy by nie pomyślał, że usłyszy takie wieści osobiście. Jak mógłby, skoro w tej chwili leży pod lodem, śpiąc swym długim snem amerykańskim. Ale on stał tutaj, na deskach salonu domu Peggy.
Obiecał, że odłoży Kamienie Nieskończoności na ich miejsce w czasie. To była jego misja, ostatnia misja. Wiedział, że nie może manipulować przeszłością, że każda zmiana będzie miała wpływ na utworzenie się nowych linii czasowych, gdzieś z tyłu głowy pamiętał urywki naukowego bełkotu Starka i Bannera. Ale nie umiał, cholera jasna, nie umiał przejść obok tego domu, jakby przechodził obok obcych ludzi.
- No idź – zachęcał go Bucky.
Stali po drugiej stronie ulicy, wpatrując się w okna jak prześladowcy.
- Co jeżeli to zły pomysł, co z efektem motyla czy czymkolwiek. Kapitan Ameryka w tych czasach ciągle jest zaginiony – powiedział Steve.
- Tak, a mi piorą mózg komuniści – odparł. Steve spojrzał na niego, jakby chciał to skomentować, ale Bucky nie pozwolił mu się odezwać. - To nie nasza pierwsza podróż w czasie, weź idź choć raz zagadaj. Kapitan Ameryka może sobie być w lodzie, ale Steve Rogers stoi tu i ma dosłownie – Bucky zrobił w głowie szybką matematykę – sześćdziesiąt trzy lata, żeby tu stać. Ale chyba jednak szkoda tego czasu, co?
Klepnął go zachęcająco w plecy. Miał rację. Steve Rogers stał tutaj i miał cały ten czas, dosłownie miał go w kieszeni w postaci cząsteczek Pyma. Ale to tylko mały szczegół. Wziął głęboki oddech, przekroczył ulicę i zapukał do drzwi.
Było coś wspaniałego w tym jednym tańcu z Peggy. Steve czuł, jakby odzyskał wszystko, co zabrała mu hibernacja. Kolejne lata, w których mógłby uczestniczyć. Wielkie historyczne wydarzenia. Choć lata sześćdziesiąte były tak samo złe, jak i dobre do życia w tym czasie w Ameryce, Steve wiedział, że to jego czas stracony. Ale to wszystko zdawało się zamykać w tym jednym pokoju, przy wolnej muzyce płynącej z gramofonu. Jej dłoni w jego dłoni, w zapachu perfum i domu, czegoś co powinno być mu obce, ale będące jednocześnie tak znajomym, że chciał płakać. Bucky siedział za domem, pił zimne piwo i przygotowywał się do powrotu do XXI wieku. Narzeczonego nie było w domu. Może to i lepiej, myślał Steve. Może to i lepiej, że nikt nie będzie znał tej historii. Że ten jeden taniec zniknie pomiędzy snami a jawą, że wspomnienie Steve'a w jej pamięci będzie miało mniej gorzki smak.
Steve bardzo często zastanawiał się, czy ją kochał. Czy w latach czterdziestych kochał ją dlatego, że była wojna i trzeba było kogoś kochać, żeby nie oszaleć? Czy kochał ją po wybudzeniu, bo jeszcze chwilę temu była wojna i trzeba było kogoś kochać, żeby nie oszaleć? Czy może kochał ją po prostu, bo to była Peggy Carter o pięknych włosach i bystrych oczach, bo była odważną i silną kobietą, i ciągle mu imponowała. Bo była częścią jego życia, teraz już nie tylko przeszłości. Czas dosłownie przestał mieć znaczenie, gdy dźwięki saksofonu i pianina płynęły między nimi, a deski skrzypiały pod ich ciężarem.
Chciał jej wiele powiedzieć, jednak nie umiał. Wystarczająco już namieszał w jej życiu, pukając do drzwi. Nie mogła uwierzyć, on też nie. Obiecał jej, że jeszcze się spotkają. I że będzie wtedy zagubiony i nie będzie pamiętał ich ostatniego tańca. Będzie jej potrzebował.
CZYTASZ
Pięć Sekund // Stucky
FanfictionSteve Rogers wyruszył w misję w przeszłość, by oddać zabrane z niej Kamienie Nieskończoności i dopełnić tym samym obowiązek Kapitana Ameryki. Towarzyszy mu Bucky. Zadanie jest wykonane, jednak żadnemu z nich zdaje się nie spieszyć, by wrócić do 2023...