Rozdział 2: Pierwsza kwarta księżyca

47 7 9
                                    


   Teikyo od paru minut wpatrywał się w nieprzytomnego gościa. Niedawno zmienił jego bandaże i wyrzucił te stare. Kiedy przyniósł chłopaka do wnętrza świątyni, zauważył krew skapującą i plamiącą bogate ubranie. Rozebrał go więc i opatrzył. Teraz blondyn spał na jego macie, przykryty błękitną tkaniną. Obok posłania stały naczynia z wodą i jedzeniem, na wypadek, gdyby chłopak się ocknął.

   Złodzieje zostali pochowani przez niego i mieszkańców wioski. Opowiedział im o tym, co się stało, pomijając część o blondynie. Wspomniał jedynie, że, złodziei odstraszył widok demona, który szybko skrył się z powrotem w lesie. Takinagi nie za bardzo uwierzył w tę opowieść, jednak nie ciągnął tematu dalej. Ufał młodszemu przyjacielowi i wierzył, że nie zrobi nic głupiego.

   Mężczyzna o fioletowych włosach powędrował wzrokiem w stronę króliczych uszów chłopaka. Gdy go rozbierał, zobaczył, także puchary ogon. Zakrył jednak go szybko, czując, że w ten sposób narusza jego prywatność.

   Nagle blondyn zatrząsł się lekko, a potem otworzył oczy. Przez moment błądził wzrokiem po pomieszczeniu, by zatrzymać się na mężczyźnie. Usiadł pośpiesznie, odkrywając w ten sposób fakt, iż jest całkiem nagi.

- Chcesz się napić? - Zapytał Teikyo, przerywając niezręczną ciszę. Nieznajomy polował głową, obserwując cały czas kapłana. Mężczyzna podał mu naczynie z wodą i odsunął się lekko na tyle, by w razie potrzeby zdołał go złapać.

   Chłopak napił się i cicho podziękował. Jeszcze raz rozejrzał się i zapytał. - Dlaczego mnie opatrzyłeś?

   Teikyo nie spodziewał się takiego pytania, jednak mimo to odpowiedział na nie spokojnie. Nie mogłem cię tak zostawić. Szczególnie kiedy mnie uratowałeś.

   Blondyn przez kilka sekund wpatrywał się w oczy kapłana, jakby oceniał jego dusze. Po wszystkim ponownie pokiwał głową na znak, iż przyjmuje to do siebie.

- Kim jesteś? Czym jesteś? - Zadał tym razem pytanie mężczyzna. Chłopak spuścił głowę, nie odpowiadając.

- Nie musisz mi tego mówić, skoro nie chcesz. Wystarczy twoje imię. Na razie nie wstawaj. Twoje rany dopiero nie dawno się zasklepiły. Musisz uważać. Zaraz wrócę. - Oznajmił Teikyo, zabierając puste naczynie i wychodząc z pomieszczenia. Królik spojrzał na swoje poukładane w kostkę ubrania, leżące w kącie. Dotknął naszyjnika wiszącego na jego piersi i położył się z powrotem.

   Po paru minutach kapłan wrócił. Usiadł naprzeciwko posłania i uśmiechnął się.

- Starałem się wyczyścić twoje ubranie, ale krew trudno schodzi z tkaniny. Narzuta mimo tego nadal jest cała.

- Mam na imię Tsukiyomi. - Odezwał się niespodziewanie chłopak.

- Miło mi cię poznać Tsukiyomi. To imię bardzo ci pasuje.

***

   Kilka pierwszych dni, jakie spędzili razem, mijały powoli. Królik większość czasu leżał, czekając aż jego rany, zagoją się, całkowicie. Teikyo zaś opowiadał chłopakowi o różnych rzeczach. O upalnych dniach w lecie, o srogiej, aczkolwiek pięknej zimie, o wiośnie któż przynosi życie, i o jesiennych wieczorach. Królik zauważył, że lubi słychać jego głosu. Wieczory spędzali zaś, wpatrując się w księżyc. Tsukiyomi z utęsknieniem wpatrywał się w srebrny okrąg, a Teikyo z zachwytem.

   Pewnego dnia, kiedy Tsukiyomi wreszcie mógł wstać, mężczyzna o złotych oczach rzekł. - Muszę iść do wioski po jedzenie. Niedługo wrócę.

   Teikyo wyszedł wczesnym popołudniem, a w tym samym czasie królik sięgnął po swoją złotą pelerynę. Narzucił ją na ciało, stojąc na tarasie. Delikatnie oderwał się od ziemi, unosząc się w powietrzu. Gdy miał zamiar odlecieć, odwrócił się do świątyni.

Poświata księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz