#5

493 62 14
                                    

Kiedy się budzę, miejsce obok mnie jest puste i tylko pognieciona pościel świadczy o tym, że ktoś tu spał. Rozciągam się, czując jeszcze zapach Luke’a, musiał wyjść całkiem niedawno, bo woń wciąż jest mocna, unosi się w powietrzu i napawam się nią ile mogę, bo wiem, że niedługo zniknie. Zwłaszcza, że okno jest otwarte.

Niechętnie wychodzę z łóżka i narzucam na siebie koszulkę, którą znajduję na podłodze przy łóżku. Podbiegam do okna i szybko je zamykam, trzęsąc się z zimna. Nie lubię budzić się sama, ale wiem, że w tym domu nie ma innego rozwiązania, jak uciec przed świtem, zanim stanie się coś złego.

Panuje cisza. Ojciec jest na rannej zmianie w pracy, więc mam czas do drugiej, aby uwinąć się ze wszystkim. Od ucieczki matki obowiązki w domu należą do mnie. To ja muszę posprzątać bałagan, który pozostał po nocnej rozrywce ojca. Sprzątam zbitą szklankę, już trzecią w ciągu dwóch tygodni. Wyrzucam pustą butelkę i z barku wyciągam nową, która jest tam od czasu jakiejś ważnej imprezy na komisariacie. To zabawne, mężczyzna broniący na co dzień porządku w mieście jest we własnym domu agresywnym sukinsynem; jego wizerunek jako stróża prawa znacznie różni się od człowieka, którym jest tutaj. Już nie wiem, jaki był kiedyś, ten obraz zaciera się cały czas przez to, jak mnie traktuje.

W chwili, kiedy zabieram się za zrobienie jakiejś namiastki obiadu, dzwoni Luke. Usłyszenie jego głosu uświadamia mi, jak bardzo już za nim tęsknię i choć moje serce wyrywa się do niego, muszę pogodzić się z faktem, że nie zobaczę go przez jakiś czas.

- Polly, on chyba wie, że u ciebie byłem.

Nie takiego powitania oczekiwałam; ta informacja mrozi mnie na chwilę, ale odzyskuję zdolność mówienia wypierając tę możliwość z umysłu.

- Ledwo uciekłem dzisiaj rano, myślę, że się domyślił.

- Nie mów tak, przecież…

- Polly, chcę tylko powiedzieć ci… i prosić cię, żebyś uważała. – W jego głosie jest tyle żalu i strachu, że sama zaczynam się niepokoić, choć taka opcja jest mało prawdopodobna. – Proszę cię. To nie może tak dłużej trwać, przyjedź do mnie, ucieknij stamtąd.

- Dobrze wiesz, że i tak mnie znajdzie.

- Lepiej tam zostać i pozwolić mu na to? – pyta Luke już ostrzejszym tonem.

- Jak sobie to wyobrażasz, myślisz że nie domyśli się, że coś ukrywam? Pierwsze miejsce, gdzie po mnie przyjdzie, to twój dom, potem mi nie daruje.

- Wiem, ja po prostu… Boję się, Polly, jak cholera się o ciebie boję.

Jakimś głupim sposobem to zdanie mnie rozczula, chociaż nie powinno; nie powinien rozczulać mnie fakt, że Luke jest pełen obaw o to, co może się ze mną stać. I chociaż bardzo chcę stąd się wyrwać i być przy nim, w jego pokoju pełnym plakatów, wijących się kabli i ciuchów walających się po podłodze to wiem, że na razie nie ma takiej opcji.

- Zadzwonię do ciebie później.

- Kocham cię.

Ja ciebie też, mówię w myślach, bo słyszę już tylko dźwięk przerwanego połączenia.

Dom Irwina, choć znajduje się dwieście metrów dalej, nagle wydaje się być gdzieś daleko stąd. Tylko on jest w stanie zrobić coś w tej chwili, ale nic mi nie ułatwia dostania się na jego posesję. Latarnie nagle gasną, a ja tracę orientację. Moje płuca palą, serce tłucze się niespokojnie o pulsującą bólem klatkę piersiową, noga tak samo, kiedy próbuję ciągnąć ją za sobą.

Zaciskam mocno usta i biegnę dalej, licząc na to, że zastanę Ashtona, potrzebuję go mocno, jego i jego zaradności.

Latarnia nade mną zapala się, widzę z oddali znajomy biały płot i przyspieszam, choć nie jest mi łatwo. Ciemność ćmi przed oczami, mam wrażenie, że czaszka zaraz mi pęknie i mój mózg potoczy się w dół ulicy po zaśmieconym chodniku. Biegnę. Staram się resztką sił. Nie chcę polec, nie chcę dać mu tej satysfakcji.

Wspinam się na schody (na cholerę ich aż tyle?) i drżącą z wysiłku ręką naciskam dzwonek. Modlę się w myślach, słyszę szczek Rocky’ego, wreszcie drzwi się otwierają i pierwsze co zauważam to Rosalie uwieszoną na ramieniu Irwina. Potem zauważają mnie i ich śmiechy milkną, patrzą na mnie przerażeni, kiedy słabnąc opieram się o ścianę. Pies wychyla się zza chłopaka, gotowy zaatakować, ale kiedy mnie widzi, macha ogonem z radością.

- Polly?! Jasna cholera, co ci się stało?

Ashton łapie mnie, kiedy upadam na schody, Rosalie rzuca się w naszą stronę.

- Jezu, Ash, trzeba zadzwonić za karetkę, ona krwawi! – Przytyka dłoń do otwartych z przerażenia ust i w końcu nie dowiaduję się, czy dzwonią po pomoc, czy nie; przestaje mnie to obchodzić, odpływam w nicość, moja czaszka jednak pęka.

Ciekawe, czy mózg toczy się w dół ulicy.

a/n hej i czołem, to znowu ja. trochę z opóźnieniem, bo nie zabrałam laptopa do domu na weekend, potem nie byłam w stanie pisać przez paskudne przeziębienie, ale jestem! akcja nabrała tempa, będzie już coraz więcej emocji i aż sama się boję tego, co ma nadejść. właśnie, uwielbiam Wasze domysły, ale nie zdradzę, czy macie rację - sami się dowiecie wszystkiego wkrótce, mam nadzieję! :) dziękuję za wszystkie komentarze i gwiazdki, całuję! xx

nightingale // l. hemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz