Na tablicy wynik pokazywał 68:70 dla szkoły Jefferson High, a czas mijał nieubłagalnie. Pozostało zaledwie dwadzieścia sekund do zakończenia meczu, zamykającego obecny sezon. Cała szkoła pojawiła się aby nam dopingować; orkiestra dęta przygrywała motywującą melodię, cheerliderki wykrzykiwały znane wszystkim przyśpiewki, a głos szkolnego spikera odbijał się w mojej głowie jak mantra.
„Dwadzieścia sekund... dwadzieścia... dwa punkty..."
Nie myślałem o niczym innym, jak o tym, żeby wygrać ten mecz. Nic innego nie miało dla mnie znaczenia. Wygrana. Wygrana. Wygrana. A na koniec głośne oklaski i wiwaty.
Trener Shelby wymazał w szale tablicę, na której rozpisał zagrywkę i zaczął mazać po niej ponownie, tłumacząc nam jak mamy rozegrać ostatnią akcję meczu. Podniósł swoją głowę, a od jego łysiny odbiło się światło, oślepiając mnie na sekundę.
— Będą faulować — ostrzegł nas kolejny już raz. – Nie dajcie się do cholery sfaulować!
Pot z czoła skapnął mi na kolano. Próbowałem unormować oddech i opanować trzęsące się dłonie. Zacisnąłem je na moich udach i starałem się słuchać wskazówek trenera.
— Walczymy o wynik.
„Dwadzieścia sekund... dwa punkty..."
Spojrzałem w górę. Bardziej na lewo. Zespół dziewczyn w kusych strojach wykonywał akurat swój ostatni w tym sezonie układ, do którego dodały wyskoki, akrobacje i inne rzeczy, od których widoku bolało mnie w kroku. Zamknąłem oczy, próbując się skupić.
Wygrana.
— Kurt — wyrwał mnie z transu Shelby. — Dostaniesz piłkę. Podasz ją do Willa.
Kiwnąłem głową w geście zrozumienia. Oczywiście spodziewałem się tego, że to właśnie nasz kapitan miał oddać decydujący rzut w meczu, a szkoła znów zacznie wykrzykiwać jego imię, jak imię jakiegoś boga. „Will... Will!" słyszałem uszami wyobraźni i skrzywiłem się na tę myśl.
Ponownie spojrzałem w stronę cheerliderek i właśnie w tym samym momencie spojrzała na mnie Ona. Najpiękniejsza ze wszystkich. Najbardziej rozciągnięta, potrafiąca każdy układ bezbłędnie – może dlatego, że to ona je wymyślała – tańcząca najzgrabniej z zespołu. Wykonała perfekcyjny obrót, a jej wzrok nie spoczął na mnie już więcej. Ona...
— Walka, walka walka...
— ... West High! — dokończyła drużyna wyrzucając pięści w górę.
Nagle rozbrzmiał sygnał syreny, która miała wezwać wszystkie drużyny na boisko. Na chwilę cała sala była pochłonięta w ciszy. Słyszałem bicie swojego serca, niespokojny oddech, a nawet swoje ciężkie kroki na parkiecie. Ktoś z naszych rezerwowych wrzasnął okrzyk mający zachęcić nas do walki, a zespół przeciwników wydał swój okrzyk i tak jak my, pojawił się na boisku.
Stanąłem w odpowiedniej pozycji. Ugiąłem delikatnie nogi, byłem gotowy już do biegu. Sędzia podał piłkę do Jose i uniósł rękę nad głowę. Chłopak spojrzał na mnie i kiwnął głową, odpowiedziałem mu więc tym samym, a gdy dostałem piłkę zaczęło się najbardziej stresujące dwadzieścia sekund mojego życia.
Od razu zostałem przyciśnięty przez przeciwnika, który próbował mnie agresywnie sfaulować, wyminąłem go jednak, na co usłyszałem wiwaty i krzyk radości kibiców. Szukałem wzrokiem Willa, lecz on nie pojawiał się w zasięgu podania – był zbyt daleko, a przez to piłka mogłaby być przechwycona przez oponentów. Postanowiłem przekozłować dalej. Miałem jeszcze chwilę na decyzję.
I właśnie w jednym momencie wszystko uderzyło mnie jak najgorszy koszmar, który trwa nie więcej niż sekunda. Agresywny przeciwnik, rzucający się na mnie, jak na worek treningowy, głośny wrzask hali; trąbki, okrzyki, ogłuszające uderzenie o twardą powierzchnię, chrzęst mojej kostki pod nogą zawodnika i donośny dźwięk gwizdka. Wszystkie te dźwięki wymieszały się i zmieniły w jeden, nieprzyjemny pisk w głowie. Sala nagle ucichła. Gra się zatrzymała.
![](https://img.wattpad.com/cover/192508825-288-k889678.jpg)
YOU ARE READING
My, adolescencyjni
Teen FictionKrótka historia o nastoletniej miłości. Nic nowego. Młodość przeżywamy tylko raz, czasem niektórzy ją omijają, wyprzedzając wszystkich, goniąc po dorosłość. Niestety, jego istotne znaczenie nie jest proporcjonalne do długości trwania i zanim się obe...