ᴛɪʟʟ ᴛʜᴇ ᴇɴᴅ ᴏғ ᴛʜᴇ ʟɪɴᴇ

458 34 25
                                    

James Buchanan Barnes. Bucky. Zimowy Żołnierz. Biały Wilk. Gość, który lubi śliwki. Miał ciężko. Zwłaszcza gdy jego przyjaciel puścił go z pociągu na sam dół. Było głęboko. Bardzo. Stracił przez to całą lewą rękę. Schwytany przez Hydre, zaprogramowany to zabijania celów wyznaczonych przez tą organizację. Między innymi na Howarda Starka czy na Nicka Fury'ego. Nie wiedział, że to złe. Po prostu musiał, bo kazali. Spełniał każdą ich zachciankę, ale gdy miał zlikwidować Kapitana Amerykę, nagle coś się zepsuło. Oprogramowany mózg doznał zniszczeń wypuściając dawne wspomnienia powodując walkę dwóch osobowości.

Ten sam przyjaciel pamięta go odkąd się poznali. Nie zapomniał o nim. Był częścią jego życia. Czuł, że strata Bucka byłaby najtragiczniejszym momentem w życia Steve'a i przyczyniłoby się to samobójstwa. Wtedy by świat straciłby Kapitana Amerykę. Avengersi i bliscy najlepszego przyjaciela. A Bucky by stracił... Kogo by stracił?

Część mózgu nakazała mu go zabić, a drugo przytulić się w jego klatkę piersiową. Musiał unikać Steve'a by go nie zranić ani innych tych rzeczy, które by Jamesowi naszło do głowy. Spotkanie było nieuniknione. W końcu musieli się spotkać. Ciążyło na nich fatum, którego nie można uniknąć. Bucky znów miał walkę o osobowość. Zabić, czy nie zabić. Pytanie filozoficzne morderców.

Gdy doszło do wojny domowej Avengersów wybrał stronę przyjaciela. Mógł wybrać stronę Starka, ale nie byłby zadowolony, gdyż to on zabił jego rodziców. I chętnie by go zabił za to. Mógł, był blisko, ale nie wyszło. Walczył razem z nim oraz z Wandą, Samem, Clintem i Scott'em.

Gdy ponownie stracił rękę, był bardzo bezbronny. I nadal miał zakodowany mózg na zabicie Steve'a. Był nadal jego misją. Musiał gdzieś wyjechać. Więc wyjechał razem z Stevem to Wakandy. Tam mogli pomóc. Wakanda nie była jak reszta Afryki. Była bardziej nowoczesna niż wieża Starka. I mądrzejsza. W procesie odkodowania pomagała tam Shuri. Później była tam terapia i życie jako asceta. Steve wyjechał. Bucky poczuł się sam. Zaprzyjaźnił się z kozami.

Gdy znów spotkał Steve'a był prawdziwie szczęśliwy. Był już normalny. Nie chciał już zabić przyjaciela. Chciał być nim, aż do końca życia. Trzymał się przy nim razem, kiedy to on zamienił się w proch. Ostatnie słowa były to imię chłopaka.

"Steve?"

Znikł. Przepadł. Niewiadomo gdzie jego dusza była. Czy może był w innym wymiarze? Mógł na nich patrzeć. Może był przy nim, ale blondyn tego nie poczuwał? Martwił się o niego z wzajemnością pewnie.

A gdy znów spotkał Steve'a był już staruszkiem. Starym człowiekiem. Osiwiałym, zmarszczony. i zgarbionym. Oddał tarczę Samowi. Nie jemu. Czyżby o nim zapomniał? Co z till the end of the line? Pominął to? Celowo? Czy z już starości i uszkodzenia mózgu?

A jakby zatrzymać się w pewnym momencie? W takim, gdzie by ta straszliwa przyszłość nie nastąpiła nigdy, a oni żyliby razem bezpieczni i szczęśliwi. To momentu gdzie Bucky wraca z Wakandy to swojego punka?

Podróż do Nowego Jorku trwała bardzo krótko. Samoloty wakandzkich lin lotniczych mają gwarancję, że podróż potrwa w mgnieniu oka. Miejsca były wygodne i wolne. Po jedynym pasażerem był on sam. Shuri po wyleczeniu James'a postarała się, by jego podróż do domu była bezpieczna i wygodna. Wylądował w lesie, gdyż to wynikało z tajemnicy przed Steve'em. To ma być największa niespodzianka, na którą na pewno się nie spodziewa. Wziął swoje rzeczy i pożegnał się z pilotami. Rozejrzał się. Las definitywnie był zamieszkały, więc szybko opuścił to miejsce.

Gdy dotarł na Brooklyn wspomnienia wracały. Jak tu zamieszkiwał, żył i walczył o przetrwanie. Razem z blondynem, gdy on był jeszcze bardzo chorobliwy i kruchy. Łezka mu poleciała i szybko ją wytarł. Sprawdził jeszcze raz adres mieszkania. Trzeba znaleźć właściwy budynek. Przechadzał się patrząc na różne zabudowania. Niektóre przed drugą wojną zostały. Były zrobione na nowo lub pozostały w ruinę. Były nowe wybudowania, które nigdy nie widział. Zdziwił się bardzo. Inne niż poprzednie domy.

Gdy dotarł ten budynek wywołał u niego jeden wielki szok. To był ten dom, w którym on tu mieszkał. Czyżby on specjalnie tam mieszka? On nadal pamięta o nim? Pomimo tego dłuższego czasu pełen niewiadomych i złych niespodzianek. Czy on nadal go kocha? Niepewnie ruszył do góry na trzecie piętro przy numerze jedenaście. Złapał za klamkę, ale drzwi ani nie drgnęły. Podrapał się bo brodzie i zdjął z podłogi mały dywanik.

- No tak, oczywiście.

Wziął kluczyk i tak oto otworzył drzwi. To i tak lepiej niż wyważenie z nawiasów. Tak by to zrobił dawny Bucky. Ale nie on już odmieniony. Wie czym jest dobro i zło. Co robić, a czego nie. Stał się "lepszym" człowiekiem, choć przeszłość nadal nad nim ciąży. I będzie mu przypominała kim był i co robił.

Wszedł po cichu. Jeśli drzwi były zamknięte to znaczy, że go nie ma. Niewiadomo kiedy wróci Steve, więc James miał mało albo dużo czasu na zbadanie wnętrza. Zaczął od jego pokoju. Okno dawało widok na tutejszy plac. Ściany pomalowane na bezowo. Łózko jednoosobowe ułożone i wyściełane. Szafka nocna koło posłania bez kurzu i zadbana. Pod łóżkiem był kartonik bo butach. Z ciekawości otworzył to. Znajdowały się stare pamiątki jeszcze przed wojną i w niej. Ich wspólne zdjęcie razem z Peggy i bez niej. Ich nieśmiertelniki złączone. Dotknął metalową dłonią swoje zdjęcie. Czy tak naprawdę on wyglądał? Jakby wyglądał mając zmarszczki, gdyby Steve go porządnie złapał? Razem by się zestarzali? Aż po wieku wieków? Niewiadomo. Była też opcja z Peggy.

Przechadzał się jeszcze po różnych pomieszczeniach. W jednym miał ciekawe rzeczy. Na przykład soczyste śliwki z lodówki. To były jak narkotyki. Ale takie dobre narkotyki. Nie trują, a tyle dają szczęścia. Pierwsze miłość jedzeniowa Bucky'ego.

Nagle drzwi się poruszyły. Zapomniał je zakluczyć, by mieć niespodziankę, że nikogo nie ma. Ale mógł to jeszcze wykorzystać. Schował się za kanapą i wysłuchiwał kroków.

Wszedł to środka Steve Rogers. Był ubranu jak cywil. Jakby niczym się nie wyróżniał od innych. Ale jego twarz była iście szlachecka. Pełna dobroci i tego co amerykańskiego. Wolność. Pod każdy dobrym znaczeniu tego terminu.

- Dziwnie... Myślałem, że dobrze zamknąłem te... - nie dano mu było dokończyć, gdyż nasz skryty, cichy bohater chciał się ujawnić, więc przeskoczyć kanapę i wskoczył na punka, a razem się przewrócili.

- Bucku? - spytał się oszołomiony. Był zaskoczony, że on się pojawił. Jego jerk. Jego życie do końca życia. Nawet nie chciał się pytać, jak tu wszedł - Kiedy ty tu przyszłeś?

- Od jakiś pół godziny? Mniej więcej, bo jeszcze zwiedzałem Brooklyn i wylądowałem niedaleko stąd statkiem z Wakandy. Mają fajne kozy tam i śliwki, choć nadal nie ufam, że wyprodukowli to przez tylko jeden gen owocu.

- Ta... Nauka poszła zbytnio to przodu... Możesz ze mnie zejdź?

- A się zastanawiam, bo mogę cię wyciskać na podłodze lub na stojąco. - uśmiechnął się szeroko i wstał z chęcią. Podał rękę Steve'owi i mocno go uścisnął. Nie widzieli się od jego wyjazdu. Jedynie kontaktowali się przez Skype, ale kozy ciągle gryzły jego kable i przerywało. Blondyn też odwzajemnił i położył dłoń na jego głowie. Już nie będą walczyć przeciw sobie, ale razem walczyć przeciw komuś. Na dobre i na złe.

- Tęskniłem się za tobą Buck - powiedział szeptem i pogłaskał jego głowę. Z takim samym zamiarem zrobił to ciemnowłosy swą naturalną dłonią i rzekł:

- Ja też Steve. Ja też - przymknął oczy i ta chwila była najdłuższych i najszczęśliwszych w jego życiu. Dałby teraz wszystko by czas stanął w miejscu.

[1191]

Zatrzymać czas | Stucky | One ShotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz