Prolog

258 25 21
                                    


Moje dłonie były spokojne. Nie drżały. Już nie śniłem, a żyłem jawą. Do okna pukał świt, a ja chcąc nie chcąc, musiałem go wpuścić. Materac zagiął się pod moim ciężarem, a śpiąca brunetka przewróciła się na drugą stronę. Nie chciałem jej obudzić. Wystarczyło moje ciche westchnięcie, żeby usłyszeć jej reakcję. Ostatni raz spojrzałem na Laurę, a potem podniosłem się z łóżka.

W lustrze wciąż byłem sobą. Siniaki i złamania zniknęły na dobre. To gdzieś w mojej głowie zakorzeniło się przeświadczenie, że wciąż je w sobie nosiłem. Od czasu mojego upadku na skoczni i diagnozy, że moja noga nigdy więcej nie postawi tam kroku, minęły równe cztery lata. Równe cztery lata od rozpoczęcia nowego życia i pogodzenia się z utratą marzeń. Medale leżały zakurzone w szafie i nie zanosiło się na wyciągnięcie ich. Nastoletnie życie już dawno dobiegło końca. To, że nie zdobyłem kilku tytułów, zaciskało się niczym nieprzyjemny skórzany pasek na skórze.

Wkrótce zamierzała dochodzić siódma, a ja musiałem wyjść z apartamentu i pojechać na kolejne z wielu spotkań firmowych, a potem nie spóźnić się na wybranie dekoracji weselnych do sali i udawać, że nie mogę się doczekać, spędzenia tam połowy doby. Laura chciała, aby wszystko zostało dopięte na ostatni guzik zanim całkowicie zniknę jej z oczu. Lubiła mieć swój mały świat pod kontrolą, a mnie to szczerze mówiąc, nie obchodziło. Oboje się zmieniliśmy – mnie pochłaniała praca, a ją projektowanie wymarzonego ślubu.

Czasem zastanawiałem się czy życie było tego warte. To był ten moment w życiu, gdy orientowałem się, że nie czuję zbyt wiele. Młodość się skończyła, a ja trafiłem do świata pełnego ludzi oczekujących, że zajmę się wszystkimi stanowiskami i będę zarządzał tymi durniami. Nic dziwnego, że tak szybko awansowałem. Znałem tylko jedną osobą, która cieszyła się najbardziej tym sukcesem. To ona gospodarowała wszystkimi zarobkami, inwestując w garnitury i najdroższe zegarki, abym wyglądał, jak godzien jej mężczyzna.

– Musisz już jechać? – zapytała ospale, unosząc swoje powieki do góry. – Andi...

Jej Andi. Jej mały Andi, który nie czuł nic od wielu lat. Andi będący pożywką dla mediów jako cholerna sierota, która nie potrafiła utrzymać się na nogach. Wpatrywałem się w nią z drobnym uśmiechem, a potem pocałowałem, uznając to w głowie za zaliczone. Dzień wyglądał tak samo. Był tak samo monotonny, jak tydzień, miesiąc i rok temu. Budziłem się rano, całowałem Laurę, jechałem do pracy, a potem sekretarka parzyła mi kawę, która nie była ani odrobinę słodka. W firmie udawało mi się zazwyczaj wywalczyć swoje, więc ruszała produkcja nowych modeli nart. Potem spędzałem w wysokim wieżowcu nadgodziny, a Laura darła się przez telefon, że dziś mieliśmy być na danym otwarciu kolejnej pierdoły, a przeze mnie nie zdążymy. Wychodziłem w nocy i jadłem chińszczyznę, po czym wracałem do naszego apartamentu, aby paść na ogromne łoże.

Oficjalnie byliśmy zaręczeni, ale w pewnym momencie naprawdę zacząłem się zastanawiać czy nie popełniłem błędu. Zamierzaliśmy mieć jedno, może dwójkę uroczych dzieci, którym mogliśmy zapewnić dosłownie wszystko. W dalszej przyszłości.

Wyprasowałem białą koszulę, a potem zawiązałem pod szyją czarny krawat. Nastawał początek dnia, a już miałem dość.

***

To nie miało się tak potoczyć. Obudziło mnie skrzeczenie Christiny, która krzyczała do swojego chłopaka, że za długo zajmuje łazienkę, a zaraz musi wychodzić. Mnie przypadała późniejsza zmiana, więc... zaraz, nie. To nie dziś.

Życie wyglądało nieco inaczej niż to sobie wyobrażałam. To znaczy, myślałam, że skończę z jakimś bogatym milionerem na jednej z malowniczych wysp, a została mi tylko wyspa, na której pracowałam jako jedna z recepcjonistek, a przynajmniej do czasu. Za dwa tygodnie zamierzałam wrócić do Niemiec z powodu końca kontraktu i poszukać nowej pracy, za którą mogłam wyżyć. Jakby to powiedzieć... bycie dziennikarką sportową poszło się pieprzyć, kiedy tylko okazało się, że w Eurosporcie czy innej wyszukanej stacji mają zapas chętnych do pracy. Mogłam zdać milion egzaminów ze wszystkich języków świata, ale życie postanowiło, że nie znajdę tak łatwo dobrej roboty. Chciałam pracować z ludźmi i zarządzać, a w obecnej chwili otrzymałam awans z pokojówki na recepcjonistkę. Trzeba było mieć szczęście, aby skończyć tak, jak ja.

Dochodziła ósma, ale to wystarczyło, aby parne powietrze oblepiło mnie od stóp do głów, a ja doszłam do wniosku, że może James mi wybaczy, jeśli nie przyjdę do pracy i nie będę musiała rozmawiać z tymi zadufanymi w sobie egoistami pełnymi kasy, jak lodu. Potrzebowałam wody, a w obecnej chwili czułam tylko promienie słoneczne na swojej skórze, której kolor wreszcie przypominał prawdziwy karmel. Cóż, to był jedyny plus tego całego idiotyzmu, w który się wpakowałam. Czasem żałowałam, że pokłóciłam się z rodzicami i nie poszłam na bankowość, ale tylko czasami. Najczęściej codziennie, gdy musiałam wstawać, a potem przejechać pięć kilometrów do hotelu na używanym rowerze i udawać, że promienny uśmiech noszę w sobie od zawsze. Dostawałam skrętu twarzy.

– Joe, spierdalaj z tej łazienki! – darła się ciemnoskóra, na co tylko ziewnęłam, a potem zorientowałam się, że mam tylko piętnaście minut do wyjścia.

Czyżbym już miała dość...? 

***

Cóż, mam nadzieję, że prolog się przyjmie. Co do daty dodawania rozdziałów – niej jest to określone. Szkoła mnie odrobinę przytłacza i poświęcam jej całą uwagę (we stan 2 klasę liceum). 

Warte auf mich | Andreas WellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz