Rozdział pierwszy

169 20 19
                                    


– Do zobaczenia – rzuciłem na pożegnanie Karen, która od jakiegoś czasu robiła do mnie maślane oczy.

Dochodziła dwudziesta trzecia, a ja jeszcze znajdowałem się w wieżowcu Nordic Brothers Company, aby uprzątnąć gówno, które zrobił młodszy ode mnie Schneider. Nienawidziłem dupka. Pomimo ciepłego czerwca 2023 roku, noc wydawała się parszywie zimna. A ja byłem zmęczony i głodny, co budziło jeszcze większą frustrację. Jednak, żeby życie nie okazało się dla mnie wystarczająco łaskawe, przypomniałem sobie o jutrzejszym wylocie z Monachium na Lanzarote. Zaś, jeśli Laura znudziła się dobieraniem biżuterii do swojej sukni ślubnej, była na tyle dobra, że mnie spakowała. Owy wyjazd miał być pewnego rodzaju odskocznią od codziennych spraw i ucieczką do mojej osobistej sfery sacrum. To nic, że wcale nie podobała mi się cała koncepcja pobytu przez kolejne dwa tygodnie na jakiejś wyspie z powodu integracji, spotkań z producentem i jeszcze większej dawki testosteronu.

Wsiadłem do samochodu, a potem nie zwracając uwagi na neonowe napisy o zachęcających nazwach, pojechałem do czegoś, co w istocie miałem nazwać domem, choć było tylko pozornie ładnym budynkiem, w którym zdecydowaliśmy się zamieszkać z Laurą. Każde z pomieszczeń zostało oszklone ogromnymi oknami, a zaraz potem zabezpieczone wysokim ogrodzeniem. Nie pomyślałbym, że coś takiego będzie mieć kiedykolwiek miejsce. A przynajmniej nie z tą kobietą.

Wpatrywałem się w przydrożne bary i opuszczone uliczki, do których nikt nie zapuszczał się nocą. Wyglądały tak, jak zawsze, kiedy wracałem. Nijako. Barwy rozmazywały się, a ja mijałem te miejsca z zawrotną prędkością. Nudziły mnie.

***

Natychmiast padłem na łóżko. Nie zdążyłem ściągnąć z siebie koszuli, tylko dlatego, że pozwoliłem wygrać zmęczeniu, które od dłuższego czasu zażarcie ze mną walczyło. Sypialnia pachniała jakoś inaczej i możliwe, że Laura postanowiła kupić jakieś gówno, które zabijało wszystkie wlatujące do środka komary, ponieważ wyczuwałem lawendę. Dopiero rano, kiedy się obudziłem, zorientowałem się, że słońce unosi się wysoko nad horyzontem, a moja narzeczona pastwiła się nade mną, mówiąc, że zapomniałem jej powiedzieć o jakimś locie i wydzwaniają do mnie moi koledzy.

Kurwa.

– Andreas, do cholery jasnej, co ty sobie wyobrażasz? – zaczęła znów drążyć temat od nowa, jak gdyby nie było jej mało. – Właśnie dlatego ta twoja cała firma to jedno wielkie...

Dalej jej nie słuchałem. Walizka leżała w rogu szafy, więc wrzuciłem do pojemnika wszystkie znane mi ubrania i bieliznę. Miałem równe trzydzieści minut, aby zjawić się na lotnisku – pomijając oczywiście fakt, że droga tam zajmowała dokładnie tyle samo.

Nie zdążyłem zmyć z siebie tego śmierdzącego zapachu lawendy ani nawet się wykąpać. Zrzuciłem z siebie jedną koszulę i ubrałem drugą, dokładnie tę samą.

A pamiętasz, jak za gówniarza spóźniłeś się prawie do Willingen przez jedną z imprez zorganizowanych w Garmisch? Och i w dodatku poznałeś tam kogoś.

Wydawało mi się, że przez maleńki moment uśmiechnąłem się, na co Laura zareagowała niczym kąsająca żmija. Z drugiej strony, to i tak było lepsze niż wieczne przymilanie, kiedy czegoś chciała. Andi to, Andi tamto.

– Andreas, słuchasz mnie?

Pokiwałem tylko lekko głową, próbując wcisnąć to cholerstwo do środka. Oczywiście, nie zamierzało się zamknąć.

– Muszę lecieć, kochanie – odparłem nienaturalnym tonem. – Wrócę za dwa tygodnie, więc wtedy wybierzemy salę czy inne gó... rzecz, którą chcesz, pa!

Warte auf mich | Andreas WellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz