Piknik | Shikamaru Nara

1.7K 121 12
                                    

Słońce wpadało przez okna domów, dając znać ich mieszkańcom, że najwyższa pora wstać. Czarnowłosy chłopiec zwlókł się z łóżka, zasłaniając oczy przed światłem, które przenikało przez szyby i ziewnął głośno. Poczłapał do drzwi, otwierając je jeszcze nie do końca świadomie. Schodząc po schodach, potknął się, ale niezbyt się tym przejął i tylko ziewnął kolejny raz tego ranka. Przetarł oczy i rozejrzał się po kuchni, wzrokiem szukając swoich rodziców.

[Kolor]włosa odsunęła się od blatu, żeby wziąć z niego talerze ze śniadaniem, ale nie przestawała mówić. Dziecko przewróciło oczami z lekkim uśmiechem. Czasami uważał, że jego mama mogłaby przestać mówić choć na chwilę. Czasami. W większoście nie oceniał tego za problematyczne, podzielając zdanie ojca, że przynajmniej można zamknąć oczy, położyć się i posłuchać głosu bliskiej osoby. Po chwili już siedzieli przy syto zastawionym stole. Jak zwykle się postarała, przygotowując jedzenie w ilości tak zatrważającej, że spokojnie starczyłoby do wykarmienia Zjednoczonych Sił Shinobi.

Bo przecież każdy normalny człowiek je jednocześnie kanapki, omlet placki, trzy rodzaje mięsa, makaronu, dwie różne sałatki... Młody Nara uważał, że można by było tak wymieniać w nieskończoność. O obiedzie lepiej nie mówić...

Po posiłku chłopiec poszedł przebrać buty. W międzyczasie z kuchni dało słyszeć się podniesiony, kobiecy głos. Shikamaru po kilku chwilach miał już dosyć narzekania swojej żony na to, że tylko ona dba o porządek w tym domu. Wziął gąbkę i odkręcił kran, biorąc do ręki talerz.

Kłopotliwe.

Do korytarza weszła dumna z siebie [kolor]oka, pośpieszając syna. Chwilę później wyszła z domu wraz z synem. Idąc przez wioskę, co jakiś czas zerkała za siebie, czy aby na pewno jej pociecha nie podążyła się za bardzo w rozmyślaniach i nie została gdzieś w tyle albo skręciła gdzieś, gdzie nie powinna.

- Do zobaczenia po lekcjach, Shikadai - [kolor]włosa pocałowała chłopca w czoło, kiedy stali już przed akademią. Czarnowłosy tylko burknął parę słów pod nosem o nadopiekuńczośći swojej rodzicielki i odszedł w stronę swojej nowej klasy.

***

Przywódca wioski rzucił się zmęczony na fotel. Mimo wczesnej pory dnia niebieskie oczy zaczęły się już przymykać, jednakże nie mógł pozwolić sobie na odpoczynek. Przed nim jeszcze masa roboty... Od kilku dni jego

- Shikamaru, musimy to robić dzisiaj? - zerknął na przyjaciela, który siedział na fotelu za biurkiem.

- Miałeś zająć się sprawą budowania nowych domów. Wiesz, jakiej wagi jest to zadanie - powiedział poważnie Nara, unosząc wzrok znad papierów. - A właśnie, [Imię] poprosiła mnie, żebym dzisiaj to ja odebrał Shikadai. Będę musiał zostawić cię z tym samego - czarnowłosy kilka razy przemyślał korzyści płynące z oświadczenia żony. Wizja odebrania dziecka z akademii była zdecydowanie mniej kłopotliwa od siedzenia w biurze i wypełniania dokumentów.

A jak warto pamiętać - zawsze należy wybierać najmniej uciążliwe rozwiązania.

Wyszedł z budynku Hokage, włożył ręce do kieszeni i wzniósł oczy ku niebu, pogrążając się we własnych myślach. Przeciskał się między ludźmi, mówiącymi coś do niego, czego i tak nie usłyszał w tym hałasie. Rozmyślał też o tym, co stało się dzień wcześniej. Całe to powitanie według niego odbyło się ze zbyt dużą pompą. Nie uważał, że Uzumaki był złym Kage - wręcz przeciwnie, ale niektóre rzeczy on sam zrobiłby inaczej.

Mniej upierdliwie.

***

Opustoszała ścieżka w mniej zaludnionej części wioski pozostawała w cieniu brzóz i wielkich krzaków, miejscami wyrastających spod chodnika, posuwała się powoli, trzymając się gęstych zarośli i żywopłotów, ścielących się wzdłuż alejek, unikając zatłumionych dróg. Wreszcie wynurzała się z nich, i można było poznać znajomą małej ilości osób polanę. [Kolor]oka położyła wiklinowy koszyk na ziemi i rozłożyła koc. Usiadła, zrywając małą roślinkę, która rzuciła jej się w oczy spośród setek, a może nawet tysięcy, innych.

Kobieta o rumianej twarzy obracała w delikatnych dłoniach skromny kwiat stokrotki. Promyki słońca, które przebijały się pomiędzy liśćmi rozłożystej lipy, tworzyły na twarzy dorosłej niezwykłe cienie. Samo drzewo roznosiło wokół siebie wspaniałą, słodką woń, którą ona wdychała swym małym noskiem, lekko ochłodzonym od panującej na dworze temperatury. Trawa pod kraciastym kocem, na którym siedziała, szeleściła wesoło.

Ptaki nad jej głową ćwierkały, żegnając kolejny spokojny dzień i wznosząc na jego cześć ptasie hymny, które uważnym uchem wyłapywała kobieta i powtarzała, nucąc melodyjnym głosem. Przez chwilę nawet wydawało się, że śpiewa w jednym chórze z wróblami i skowronkami, które przysiadły na gałęzi nieopodal niej. Dostrzegł to najprawdopodobniej także jeleń o jasnej sierści, pasący się kilka metrów dalej, który uniósł łeb, jakby słuchał tego niecodziennego koncertu.

Jedynie lekki wiaterek, który poruszał lekko suchymi od słońca liśćmi i przeszkadzał we wsłuchaniu się dokładniej w melodię. Nie miał on jednak złych zamiarów. Po prostu figlarnie bawił się [kolor] włosami gościa tej ukrytej przed człowiekiem polany.

Owa łąka rosła dziko w środku miejscowego liściastego lasu. Pełna była różnokolorowych kwiatów melancholijnych chabrów, eleganckich maków i różnobarwnych niezapominajek. Nie brakowało też wysokich nawet na metr krzaków. Gdzieniegdzie kiedyś posiały się też owocowe drzewa - przeważnie jabłonie i grusze. Na środku polany wdzięcznie prezentowała się największa w tym kwiatowym ogrodzie lipa, pod którą odpoczywała kobieta. Miodowe zapachy mieszały się z tymi owocowymi. Niewielu ludzi, mimo ich intensywności, dałoby radę je wszystkie wyczuć i nazwać poprawnie. W szczególności, że niewiele osób trafiało w takie miejsca.

Z rozmyślań wyrwały ją dwie, zbliżające się z oddali sylwetki. [Kolor]włosa przesunęła koszyk z jedzeniem i wróciła do wcześniejszej pozycji. Czasami zastanawiała się, jak to jest, że chłopiec upodobnił się do swojego ojca w tak dużym stopniu, że czasem nawet nie chciało mi się podnieść, żeby pomóc własnej matce. Pokręciła z dezaprobatą głową, obiecując sobie, że następnym razem ukaże swoją mroczniejszą naturę, jeśli będzie trzeba.

Przedstawiciele płci męskiej ułożyli się na nogach kobiety. [Imię] siedziała oparta o drzewo, patrząc z miłością na te dwie osoby, które znajdowały się w tym magicznym miejscu oprócz niej. Ogarnął ją niesamowity spokój, bo wiedziała, że wiosce nic nie grozi. Naruto, chociaż nie zawsze na czas, wywiązywał się z roli Hokage bez zarzutu. Nie wyobrażała sobie nikogo innego w tej roli. Kilka razy pociągnęła za gumkę na włosach swojego męża, nie będąc nawet świadoma tego, co robi, i zanurzyła dłoń w jego włosach. Shikamaru zamknął oczy, jakby oczekując czegoś.

Kobieta uśmiechnęła się złośliwie i zignorowała starszego Narę, co ten przyjął z niezadowoleniem.

- Jesteś najbardziej upierdliwą kobietą, jaką znam - oznajmił mężczyzna, zamykając oczy.

- I za to mnie kochasz - przypomniała szczęśliwa [kolor]oka, która znowu spojrzała na osoby, którym oddała się cała. I była z tego niesamowicie dumna. Wiedziała, że to właśnie miłość dawała jej siłę. Shikamaru odchrząknął, przypominając o swojej wcześniejszej niemej prośbie. - Nie ma tak łatwo - oświadczyła zadowolona z siebie.

Nara podniósł się na rękach z westchnieniem, a chwilę później złączył ich usta w pełnym uczuć pocałunku. Delikatnie poruszał swoimi wargami, a jego żona wplotła dłoń w rozpuszczone, ciemne włosy mężczyzny.

- Jakie to kłopotliwe... - wyszeptał młody Nara, który nadal leżał na kolanach swojej matki, myśląc o tym, czy on też w przyszłości będzie musiał robić tak wyczerpujące rzeczy.

One Shots | NarutoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz