Rozdział 1 (poprawiony)

143 13 3
                                    

Siedziałam w kuchni przy stole, jedząc powoli śniadanie i popijając herbatą. Co jakiś czas przecierałam oczy w celu rozbudzenia jeszcze śpiącego umysłu.

— Młoda, wyszłaś już? — zapytał tata, wchodząc do kuchni i poprawiając krawat.

— Jeszcze nie. — Popatrzyłam na zegar, wiszący w kuchni na ścianie. — Ale powinnam się już zbierać, jest siódma czterdzieści.

— Podwieźć cię? — zaproponował.

— Nie, dzięki, pojadę autobusem. — Uśmiechnęłam się lekko i wstałam od stołu.

Wiem doskonale, że nie chce mnie odwieźć, śpieszy się do pracy, ja mu tylko zabiorę czas. Przemęczę się w autobusie, nie będę mu przeszkadzać.

— W lodówce masz kanapkę, weź sobie — rzucił i wyszedł z domu.

— Dobrze. — Wywróciłam oczami i wzięłam ową kanapkę.

Pobiegłam do swojego pokoju i wpakowałam drugie śniadanie do plecaka. Chwyciłam go i wyszłam z pokoju. Przed drzwiami wyjściowymi przystanęłam i założyłam trampki. Z wieszaka wzięłam bluzę i narzuciłam ją na siebie. Wyszłam z domu, zakładając plecak na jedno ramię. Wyciągnęłam klucze z kieszeni i zamknęłam dom. Spacerkiem przeszłam się na przystanek i przysiadłam na ławeczce. Po chwili czekania, wygrzebałam ze swojego plecaka telefon i słuchawki, Sprawdziłam godzinę na telefonie i cała się spięłam, widząc, że autobus spóźnia się już pięć minut, a mi naprawdę śpieszy się do szkoły. Podpięłam słuchawki do telefonu i zaczęłam słuchać muzyki.

Po paru minutach autobus podjechał, a ja wstałam z ławeczki i weszłam do niego, zajmując miejsce. Usłyszałam w słuchawkach początek piosenki, która kojarzyła mi się z moją mamą. Podobno ona również ją lubiła.

Moja mama zaginęła czternaście lat temu, miałam wtedy rok. Wyszła z domu i nie wróciła. Od tamtej pory jestem tylko ja, mój ojciec i Colin — mój starszy o dwa lata brat. Mamy dobry kontakt, choć jak większość rodzeństw również się kłócimy. Muszę przyznać, że Colin do najgrzeczniejszych nie należy. W szkole wiele razy dał popalić nauczycielom, co odbija się na ich stosunkach ze mną — uważają, że jestem problematyczna jak on. Cóż, nie mylą się — to akurat cecha, którą mamy wspólną. Szybko wpadamy w kłopoty, co głównie spowodowane jest tym, że nie umiemy ugryźć się w język na czas i powiemy za dużo, bądź zrobimy coś nieciekawego.

Z zamyślenia wyrwało mnie głośne westchnięcie. Rozglądnęłam się wokół i ujrzałam kobietę trzymającą się za brzuch. Sądząc, że jest w ciąży, ustąpiłam jej miejsca i podeszłam do drzwi, ponieważ zbliżałam się do szkoły. Na próżno jednak byłam miła, gdyż ta kobieta okazała się być po prostu otyła. Wywróciłam oczami i wysiadłam z autobusu, chowając przy okazji telefon i słuchawki do plecaka. Weszłam do budynku szkoły i szybkim krokiem skierowałam się do szatni, ściągając bluzę. Odwiesiłam ją na wieszak i prędko wyszłam, chcąc jak najszybciej znaleźć się w sali gimnastycznej, w której miałam mieć teraz wychowanie fizyczne. W szatni przebrałam się w strój i weszłam na salę, przepraszając nauczyciela za spóźnienie. Machnął jedynie ręką i kazał dołączyć do reszty, bo zaczęli już grać w koszykówkę. Nie ucieszyło mnie to zbytnio, gdyż zdecydowanie wolę piłkę ręczną lub siatkówkę, bo za koszykówką zwyczajnie nie przepadam.

Po skończonej lekcji, zmęczona wyszłam z sali i skierowałam się do szatni razem z innymi dziewczynami z klasy. Niektóre dziewczyny to te typowe plastiki, z toną makijażu na twarzy i markowych ubraniach, a niektóre to naprawdę fajne, wartościowe dziewczyny, z którymi, niestety, nie jestem w stanie złapać dobrego kontaktu. Nie wiem, czym to jest spowodowane, ale na całe szczęście mam swojego przyjaciela — Louisa, z którym zawsze mogę pogadać o różnych rzeczach, bez tematów tabu.

Szybko przebrałam się w swoje codzienne ubrania, składające się z białej podkoszulki, dżinsach i szarym kardiganie. Dobrze, że w naszej szkole nie ma mundurków, bo nie wiem, czy zniosłabym to. Rozglądnęłam się po korytarzu i zobaczyłam mojego brata, rozmawiającego ze swoim przyjacielem — Joe'm.

— Cześć, chłopcy! — przywitałam ich, podchodząc.

— Cześć, siostra — odpowiedział Colin.

— Witaj, Megan Davids, osobniku płci pięknej. Co cię do nas sprowadza? — zapytał szarmancko Joe, puszczając mi przy tym oczko.

— Właściwie, to mam sprawę do Colina — zwróciłam się do niego. — Mógłbyś mnie zawozić do szkoły? Mam dość autobusów.

— Jasne, a dlaczego nagle autobusy ci zbrzydły? — Zaśmiał się.

— Cóż, jakaś pani udawała ciążę, żeby wymusić moje miejsce, ten cholerny autobus się spóźnił, śmierdziało w nim jak gorzej niż w szambie. — Westchnęłam ciężko.

— No to nieciekawie. — Pokiwał głową. — Tylko wiesz, że ja kończę lekcje trochę później niż ty i będziesz musiała czekać?

— Nie ma problemu. — Machnęłam ręką.

— A jeszcze jedno. Przekaż tacie, że wrócę późno, idę na imprezę z moją dziewczyną — poinformował.

— Z Amandą? — Przekrzywiłam głowę.

— Z Bethany — poprawił mnie, a ja popatrzyłam na niego zdziwiona.

— Kolejna? Ile ty ich już miałeś? — spytałam, będąc przerażona postawą brata.

— Oj wiele — wtrącił Joe. — Ale spokojnie, ja taki nie jestem. — Uśmiechnął się nonszalancko.

Zaśmiałam się i pożegnałam ich, chcąc iść do klasy, w której miałam lekcje. Rozejrzałam się i zobaczyłam wolne miejsce z tyłu. Nieco się zdziwiłam, ale potem zorientowałam się, że teraz będzie lekcja angielskiego, którą prowadzi bardzo młoda i ładna kobieta. Jest świeżo po studiach, a chłopcy z całej szkoły za nią szaleją, w tym ci z naszej klasy.

Zajęłam miejsce i rozglądnęłam się. Pod ścianą siedziały największe lafiryndy, piłujące sobie paznokcie. Słyszałam jak jedna z nich opowiada reszcie, że już niedługo będzie się codziennie opalała na plaży. Od paru tygodni wiadomo, że się przeprowadza, a na jej miejsce dojdzie ktoś nowy.

— Cześć, Megan, mogę usiąść z tobą? — zapytał Lou i, nie czekając na moją odpowiedź, zajął miejsce.

— Siema — rzuciłam i oparłam się o oparcie krzesła.

— Wiem już, kto dojdzie do naszej klasy za tego plastika. — Popatrzył na mnie zadowolony.

— Gadaj. — Popatrzyłam na niego zainteresowana.

— Lucas Evans. — Kiwnął głową, a ja zamarłam.

Przełknęłam gulę w gardle, myśląc, że się przesłyszałam.

— Kto? — zapytałam słabo.

— Lucas Evans — powtórzył. — Znasz go?

Znam. Aż za dobrze.

Przeciwieństwa się (nie) przyciągają || W TRAKCIE KOREKTYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz