Rozdział 5

63 7 0
                                    

Na szczęście Lucas dał mi spokój do końca dnia po tym, jak wylałam na niego cały mój jogurt. I mam wroga. Znowu... Chyba powinnam napisać książkę pt. „Jak zdobyć wroga w 5 sekund?".

- ... o której? - spytał Joe

- Ale co, ale o co ci w ogóle chodzi, ale dlaczego ty do mnie mówisz? - spytałam zdezorientowana

- Ehh - Joe strzelił sobie w łeb - pytam się o której kończysz lekcję

- O 14.20, a co? - po co on chce to wiedzieć? Dlaczego ja często nikogo nie słucham? Czy ja się na coś zgodziłam?
- Bo zgodziłaś się wyjść ze mną na kawę - Joe zaczął się załamywać - idziemy zaraz po lekcjach? Ja stawiam.
- Stawiać nie musisz, zapłacę za siebie - o nie, przeczuwam kłopoty... - spoko, możemy po lekcjach - po co ja się zgadzam!?
- To do zobaczenia - Joe się uśmiechnął i odszedł.

Znowu czuję, że coś kombinuje... Obym tylko wyszła z tego spotkania żywa... Poszłam do klasy i oczekiwałam na ostatnią już lekcję.

Z chemią jest jeden zasadniczy problem. Taki, że istnieje. Czemu nie można jej usunąć? Wykreślić z listy przedmiotów... To nie, trzeba męczyć nią biednych uczniów! Za jakie grzechy? Po tej męczącej lekcji wyszłam z klasy i wybiegłam na dziedziniec. Usiadłam na ławeczce i odetchnęłam. Po chwili zdałam sobie jednak sprawę z tego, że zostawiłam w szkole apaszkę. Stwierdziłam, iż po nią nie chce mi się iść, więc czekałam na Joe'go. Po chwili wyłonił się z tłumu ludzi.

- Idziemy? - spytał, gdy był już przy mnie

- Jasne - odpowiedziałam i ruszyliśmy.

- Joe... - zaczęłam po chwili - wiesz, że kawiarnia jest tam - pokazałam przeciwny kierunek niż ten w którym zmierzamy

- Wiem, a co? - zgrywał głupa
- To, że mieliśmy iść do kawiarni.. - czułam się trochę, jakby Joe chciał mnie uprowadzić

- Teraz wejdziemy po tej drabinie na dach, a ty nie patrz co tam jest. Zamknij oczy jak Ci powiem, dobrze?

- Umm... Okej?

Weszliśmy po drabini i na ostatnim szczeblu Joe poprosił mnie o zamknięcie oczu. Czekałam tak z pięć minut. Gdy za jego pozwoleniem je otworzyłam, ujrzałam koc a na nim koszyk piknikowy. Wokół były postawione lampki ledowe w kolorach różowy i niebieski. Stałam jak słup soli i nie mogłam uwierzyć w to co widzę.

- Czy... czy to jest randka? - zapytałam, ale zaraz zakryłam usta dłonią modląc się, żeby tego nie usłyszał

- Tak... teoretycznie to tak... - podrapał się po karku, a ja spaliłam buraka - podoba Ci się?

- Szczerze, to tego się niespodziewałam... Ale tak, podoba mi się, nawet bardzo - uśmiechnęłam się

- To dobrze, bo zerwałem się z ostatniej lekcji, żeby to przygotować - zaśmiał się - siadamy?

- Jasne - na te słowa usiedliśmy i Joe wyjął jedzenie z koszyka

- Mam nadzieję, że będzie ci smakować, starałem się...

- Sam to piekłeś!? - pokazałam na ciasto i babeczki

- Troszkę, ale tak odrobinkę pomogła mi mama - znowu się zaśmialiśmy

- Mmm... Fysze! - krzyknęłam z pełną buzią

- Co? - Joe zaczął się chichrać

- Mówię, że to jest pyszne! I nie śmiej się!

- Przepraszam - zaczął się opanowywać

- A dlaczego mnie tu zaprosiłeś? - mimo, że domyślałam się odpowiedzi, musiałam zapytać.

- Ehh... - westchnął i ujął moje ręce - od dawna miałem zamiar ci to powiedzieć, ale jakoś nie było okazji... No więc, uwielbiam patrzeć w twoje cudowne, brązowe oczy, twój uroczy nosek, piękne włosy, pełne, malinowe usta, śliczne dłonie. Uwielbiam twoje poczucie humoru i twoją wredotę. Ogólnie to cię kocham na zabój od pierwszego wejrzenia...

- Ja... um... eee... muszę już iść, paaa! - krzyknęłam i uciekłam.

Pobiegłam na przystanek i wsiadłam do pierwszego autobusu jadącego do mojego domu. Gdy maszyna zatrzymała się pod moim miejscem zamieszkania, wbiegłam do niego i zamknęłam się w swoim pokoju. Dlaczego uciekłam? Nie wiem. Czy coś czuję do Joe'go? Nie wiem. Co mam teraz zrobić? Nie wiem. Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam beznadziejnie płakać.

- Megan? Żyjesz? Młoda, co się stało? - słyszałam głos mojego starszego brata.

Wstałam z łóżka i otworzyłam mu drzwi. Wszedł i się przeraził. Aż tak fatalnie wyglądam?

- Co się stało!? - krzyknął - zrobił ci coś? Lucas czy Joe? Oj, jak go załatwię to go matka nie pozna!

- Bo.. bo.. - wybuchnęłam większym płaczem - Joe wy.. wyznał m..mi miłość i ja nie wiedziałam co zrobić i uciekłam - zaniosłam się płaczem

- WYZNAŁ CI CO!? - Colin był oburzony

- Nie, uspokój się. Nic mu nie rób. Ja... Ja nie wiem czy coś do niego czuję...

- Jutro nie idziesz do szkoły, przemyślisz sobie wszystko, a jak wrócisz do szkoły to z nim pogadasz - powiedział i wyszedł. Po chwili wrócił z wiaderkiem wypełnionym do połowy lodami - masz na poprawę humoru

- Dzięki - zaśmiałam się - chcesz?

- Nie, jedz. Idę zostawić kartkę ojcu, że jutro do szkoły nie idziesz. Jakby coś to masz gorączkę - puścił do mnie oczko

- Spoko - powiedziałam i zaczęłam pałaszować lody.

Colin po chwili wyszedł, a ja skończyłam jeść i położyłam się w łóżku. Po chwili zasnęłam.

****

Obudziło mnie pukanie do pokoju.

- Śpię, źle się czuję, czego? - krzyknęłam

- To ja - usłyszałam tatę - mogę wejść

- Właź - powiedziałam od niechcenia

- Jak się czujesz? - zapytał przykładając rękę do mojego czoła

- Źle, fatalnie, nie idę do szkoły. A teraz idę spać

- Ehh... Śpij, ja jadę do pracy. Pa

- Pa - powiedziałam i poszłam spać.

Obudziłam się koło 13. Wstałam i poszłam do kuchni. Zrobiłam sobie śniadanie i zaczęłam myśleć. Joe zawsze ze mną flirtował i żartował, ale myślałam, że się tak zachowuje z natury. Ja nie wiem czy coś do niego czuję...
Zjadłam śniadanie i poszłam do pokoju.
Wzięłam kartkę i wypisałam wady i zalety Joe'go. Wyszło, że ma więcej wad. Ale... chyba mi się podoba. O matko... Colin mnie zabije. Zginę... Wyciągnęłam telefon i napisałam do Joe'go.
- Masz czas się spotkać? Chcę to wszystko wyjaśnić >_<
- Dla Ciebie zawsze :*
Zdziwiło mnie to. Myślałam, że nie będzie chciał mnie znać, ale spoko. Mi tam pasuje. Chociaż z drugiej strony... On nigdy tak nie pisał. Dobra tam. Co mnie to. Ważne, że chciał się spotkać.

Nie wiedziałam wtedy, że później będę żałowała zbagatelizowania tego...

Przeciwieństwa się (nie) przyciągają || W TRAKCIE KOREKTYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz