POŚWIATA majowego słońca wpadła przez okno Jane, która wciąż wolała, aby na nią mówiono Eleven, przez co ta wstała, flegmatycznie przeciągając się. Odgarnęła z czoła swoje niesforne brązowe loki i głęboko westchnęła, widząc na zegarku godzinę dziewiątą rano. Wszyscy są od dawna w szkole.
Chciała być jak wszyscy, stracić swoje nieszczęsne moce i nareszcie móc uczęszczać do szkoły, jak pozostałe nastolatki w Hawkins. Niestety to wszystko mogło nastąpić dopiero po wakacjach, co i tak nie było pewne.
Tak czy owak, szatynka przeciągle ziewnęła, nie fatygując się już nawet zakryciem buzi ręką i zeszła zjeść kaloryczne śniadanie w samotności. Hoppera nie było.
...
Eleven poniosła się fali tańców i amatorskiego śpiewu do piosenki Like a Virgin Madonny, na krótką chwilę czując się szczęśliwa. I potrzebna. Uśmiechnęła się sama do siebie, krzycząc: when you touch for the very first time!
Dotyk. Kolejna wartość, której nigdy do końca nie rozumiała. Uczucie bliskości. Nie rozumiesz, jak bardzo ci jest potrzebne, dopóki go nie doświadczysz. Owszem, miała Hoppera, który bardzo dobrze zastępował jej ojca. Ale i tak pierwsze co przychodzi jej na myśl po usłyszeniu słowa dotyk to niezliczone krzyki, niechciane dłonie i zimne spojrzenia Brennera w laboratorium. Wzdrygnęła się.
Eleven usiadła w fotelu i wyłączyła winyl, prawie go strącając ze stolika. Zaczęła wpatrywać się w beżową ścianę, czując pustkę, melancholię i niezrozumiałe uczucie przytłaczającej samotności. Chociaż, to uczucie nie było niezrozumiałe. Nawet nie zauważyła, kiedy z policzka zaczęły kapać jej gorzkie łzy.