trzy.

116 20 27
                                    


DNI mijały, a Eleven nadal nie spotkała swojego towarzysza. Wciąż naiwnie wracała do tych kilku chwil, kilku spojrzeń wypełnionych ciepłem i zrozumieniem, dotykiem czułości.

Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy, uh, El — usłyszała nieśmiały głos.
Uśmiechnęła się promiennie i ukradkiem, mimochodem mamrocząc kilka słów podziękowania i odeszła, już przywołując do pamięci jego delikatne dłonie.

Przewróciła się z boku na bok na kanapie, wyłączając telewizor. Dmuchnęła powietrzem, powodując odgarnięcie swoich brązowych loków z drobnego oblicza i wstała z siedzenia, wyłączając przy tym stary winyl. Obejrzała się w lustrze, wzdychając z niezadowolenia i wyszła na dwór. Hoppera znów nie było, a na dziewczyny z sąsiedztwa nie należało liczyć, dobrze wiedziała, że w głębi duszy jej nie lubią.
Nie wiedziała zaś, dlaczego.
***

Słońce ją oślepiło od razu gdy wyszła, więc szybko przyłożyła swoją dłoń do czoła, usiłując osłonić się przed jego figlarnymi promieniami.
Po drodze zauważyła Willa Byersa z jakimś chłopakiem, zarumienionego i rozchichotanego. Mimowolnie uśmiechnęła się sama do siebie i wsiadła na swój zardzewiały rower, wiedząc, gdzie ruszać.

Po chwili była już na miejscu. Słońce już powoli zachodziło, odczuwać można także było podmuchy wiatru, jakby popędzającego słońce do ustąpienia miejsca księżycowi.

Eleven podciągnęła swoje flanelowe spodnie i odstawiła kremowy rower, podchodząc na swoją ulubioną łąkę w Hawkins. Łąka ta była niczym z Avonlea; pełno było na niej maków, zboża, wszelakiej innej pięknej roślinności, ogółem polnej flory i fauny. Zachwycona jak za każdym razem dziewczyna rozsiadła się w wysokich trawach, wdychając woń zieleni. W tle grał konik polny. Nie zauważyła nawet, kiedy minęło 15 minut.

W końcu zreflektowała się i wstała, przeciągając się jak po drzemce. Obróciła się, z ulgą stwierdzając, że jej rower jest na miejscu, nie spodziewała się jednak, że towarzyszy mu jeden inny. Rower górski, wyglądający na chłopięcy. Zmarszczyła brwi zabawnie, trochę zaniepokojona i cichym krokiem zaczęła krążyć. Po wstępnych oględzinach stwierdziła, że pod brzozą ktoś siedzi. Ktoś z bujną fryzurą i notesem w ręku. Serce dziewczyny zabiło szybciej. Czuła, jak robi jej się gorąco.

To był on. To był Mike.

Powoli do niego podreptała, jeszcze raz się rozglądając (dla pewności) i, niby przypadkiem, stanęła przed nim, udawając, że patrzy w niebo.

Jej obecność naturalnie nie umknęła jego uwadze, wręcz przeciwnie — widział jej postać wśród krzewów, ale nie chciał jej przeszkadzać; toteż zadowolony był z jej „wizyty" całkowicie.

— A więc, znów się spotykamy — zaczął głębokim głosem, wpatrując się w nią uważnie.

Eleven spuściła wzrok i uśmiechnęła się delikatnie, oblewając się rumieńcem.

— A i owszem.

Mike poklepał miejsce obok niego, dając znak, żeby El tam usiadła.

Przez dłuższą niezręczną chwilę oboje wpatrywali się w jeden punkt, zastanawiając się, jak zacząć rozmowę.

— El?

Znów to przyjemne ukłucie w sercu.

— Tak?

— Zmieniło się coś w twoim życiu? — zadał to dziwne pytanie ot tak, jakby oboje znali się już od dawna i nie widzieli się od jakiegoś czasu. O
ironio, tak właśnie się czuli.

— Nie wiem. Jest tak, jak zawsze — odparła cicho.

— To znaczy? — spytał ciekawsko, przenosząc swój uważny wzrok na nią.

— Hop wciąż na służbie. Ja w domu... Sama — mruknęła niechętnie.
Mike wymamrotał ciche „och" i po chwili zastanowienia położył swoją dłoń blisko jej.

Ona znów się uśmiechnęła sama do siebie, na szczęście w coraz ciemniejszej porze dnia Mike tego nie zauważył. Położyła swoją dłoń na tej jego, gładząc kciukiem wierzchnią część jego ręki.

— Mogę zostać twoim towarzyszem.

— N-naprawdę? — entuzjastycznie spytała. — Nie trzeba. Nie chce litości — po chwili zmieniła zdanie i westchnęła.

— Ależ to nie litość! — Oburzył się Mike. — Ja chcę. — Odparł, a słowa te były szczere do bólu. Od przypadkowego spotkania tej dwójki i ona zaprzątała jego myśli. Tajemnicza nieznajoma.

Eleven wzruszyła ramionami.
— Jeśli nalegasz — choć w głębi duszy cieszyła się niezmiernie.

Momentalnie spojrzała w jego ciemne oczy, które błyszczały pod zachodem słońca.

I siedzieli tak, ze splecionymi dłoniami w makowym polu.

a/n: nie wiem, w jaką stronę zmierza ten fanfiki, ale cóż, ZOBACZYMY. a.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 07, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

pola i maki Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz