A więc ta brązowowłosa piękność była żołnierzem II Armii Wojsk Lądowych Stanów Zjednoczonych, która brała udział w starciu w Iraku. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że była również dowódcą małego oddziału piechoty i dopiero niedawno wróciła zza granicy. Clarke uważnie wysłuchała Lexy, gdy ta opowiadała o tym, jak spotkała Raven tuż przed wyjazdem i zaproponowała jej szkolenie, a następnie wyjazd. Opowiadała o trudach życia codziennego na polu bitwy i o zmianie swojej nowej towarzyszki po powrocie do kraju. Nie mogła uwierzyć, kiedy opowiadała o tym, jak Reyes zabijała z zimną krwią żołnierzy wrogiej armii. Podejrzewała skąd wynika taka reakcja. "Teraz każdy mężczyzna, Clarke, będzie mi przypominał tych, którzy go zadźgali. Sama mam ochotę ich zadźgać." - powiedziała jej kiedyś, podczas jednego z napadów rozpaczy, gdy jeszcze nie sięgnęła po alkohol. A więc tym była dla niej wojna - okazją do zemsty. Z bólem pomyślała o tym, czego musiała doświadczyć, aby móc zaznać trochę spokoju, jednak obawiała się, że nie będzie on trwał zbyt długo. Demony tego, co zrobiła dopadną ją prędzej czy później. Wojowniczka skończyła wreszcie tym, jak oszalała z wściekłości Reyes rzuciła się na grupkę mężczyzn, którzy demolowali ławkę w parku.
- Załatwiła ich kilkoma ciosami i nie przestała, chociaż sama ledwo trzymała się na nogach. Dopiero wtedy byliśmy w stanie zareagować, ponieważ wcześniej byliśmy narażeni na ten sam los, co ci panowie - westchnęła cicho i spojrzała jej prosto w oczy. - Przepraszam, jeśli oczekiwałaś czegoś innego...
- Nie... - mruknęła Clarke i wstała, wsuwając dłonie do kieszeni kitla. - Nie oczekiwałam.
Podeszła do okna i spojrzała na widok, który zawsze ją uspokajał. Miliony świateł powoli zasypiającego światła, mrugające do niej. Każdego wieczoru, który spędzała w pracy, uświadamiały jej, że przepracowywała się bardziej niż inni, chociaż nie powinna. Musiała jednak jakoś spłacić swoje grzechy. Zawiodła i nic nie było w stanie ją odkupić.
- Czy to wszystko? - zapytała ze spokojem kobieta i Clarke usłyszała jak wstaje, odsuwając krzesło nieco do tyłu. - Moi ludzie...
- Tak - odparła machinalnie. - To wszystko, dziękuję. Pójdź z tymi cięciami na dyżurkę. Powinni ci udzielić fachowej opieki.
Najchętniej zrobiła by to sama, ponieważ nie do końca ufała komukolwiek innemu, po za samą sobą, ale teraz czuła, że traci głowę dla Raven, której los martwił ją bardziej niż cokolwiek innego. Nie dosłyszała, co odpowiedziała Lexa (jej nazwiska nie zdążyła poznać, bardziej interesowało ją to, co ma do powiedzenia), ale miała niejasne przeczucie, że jeszcze ją tu zobaczy. Tylko dlaczego?
Lexa Woods nie była zaskoczona faktem, że Clarke Griffin okaże się lekarzem. Nie zaskoczyła jej też reakcja Raven, gdy nieśli ją na izbę przyjęć. Wszystkie wspomnienia, o których tak bardzo starała się zapomnieć zawierały się w jednym słowie "szpital", gdzie w ostatnich czasach gromadzili się jej wszyscy znajomi i bliscy. A razem z nimi duchy przeszłości. To było jak tabletka, która zwracała okrutne i brutalne wspomnienia. Nie pragnęła tego dla dziewczyny, ale jeśli chciała wyzdrowieć, a przede wszystkim przeżyć, to musiała tu zostać. Indra zerwała z krzesła, na jej widok i uśmiechnęła krzywo.
- Trochę długo to wam zajęło, Komandor.
- Tak - przytaknęła. - Ale już po wszystkim. Zbieramy się. Zobaczymy jutro co z sierżant Reyes.
Reszta kompani poparła ją pomrukami i zaczęli się zbierać. Nie spodziewała się świni akurat w tym momencie, ale sama przyszła na jej telefon, w postaci Niylah, która napisała, że nie mają wolnych pokoi, ostatnie zapełniły się przed godziną. Z trudem się opanowała. Mogła się tego spodziewać. Ta kobieta nie darzyła jej zbyt głęboką sympatią, głównie z powodu tego, że jedna z członkini jej kompani była jej byłą dziewczyną, a Lexa odważyła się ją zabrać prosto w odmęty wojny, na której mogła zginąć. Nie obwiniała Niylah o negatywne uczucia, które miała względem niej, ale mogła chociaż zachować pozory uprzejmości. Z trudem wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby. Jak zwykle Indra pierwsza zważyła, że cokolwiek się dzieje.
- Co się dzieje? - stanęła koło niej, mierząc ją uważnym spojrzeniem. - Czy to w sprawie pokoi?
- Owszem - wycedziła. - Nie mamy gdzie spać, na chwilę obecną.
- To śpijmy pod mostem - powiedziała wesoło Ari, jedna z młodszych członkiń ekipy. - Przez ostatnie kilka miesięcy spaliśmy przecież na ziemi. To będzie kolejna przygoda!
Titus dołączył się do rozmowy, jak zwykle burkliwym głosem.
- Nie po to wróciliśmy do kraju, aby żyć jak margines społeczny...
Po chwili cała grupka zaczęła hałaśliwie dyskutować na ten temat, podczas gdy Lexa szybko starała się coś wymyślić, aby rzeczywiście nie musieli spać pod mostem. Titus miał rację. Coś im się należało za sam fakt, że narażali tyłki, aby inni mogli spokojnie oglądać "Dzienniki Bridget Jones". Jedna z lekarek wychyliła się z pokoju Raven i syknęła na nich, aby byli ciszej, więc zamilkli i wbili wzrok w Woods.
- No dobra - powiedziała. - Chodźmy sprawdzić, czy mój stary dom jeszcze stoi.
Stary dom stał, pomimo tylu przejść i remontów, ale Clarke była z niego w stu procentach zadowolona. Niczego bardziej nie pragnęła, niż ciszy po ciężkim dyżurze, zapachu starego drewna, jeziora z łodziami zaraz obok i ogromnego lasu. Chociaż był dla niej jednej o wiele za duży, pewnego razu planowała go wypełnić wraz z mężem i gromadką dziećmi. Albo może... dziewczyną. Ostatnią partnerkę wspominała dość gorzko, chociaż spędziły razem cudowny rok. Mimo wszystko Niylah nie była w stanie wytrzymać ciągłej nieobecności Clarke i tego, że narażała życie, lecząc chorych, którzy spowodowali epidemię. Przez kilka miesięcy ta dzielnica miasta podlegała surowej kwarantannie, a ona każdego ranka szła, ubrana w kombinezon i leczyła chorych. Albo przynajmniej się starała. W każdym razie poległa na całym froncie, tracąc silne oparcie pod stopami i jedyną kotwicą, która trzymała ją przy świetle, była Niylah. Kobieta nie opuściła jej, wspierając ją jak tylko mogła w tragedii i przeżywały ją razem. W końcu gdy udało się jej wydrapać na powierzchnię i samodzielnie stanąć na nogi, odkryła, że wszystkie relacje praktycznie uległy zniszczeniu, a Niylah jest na wykończeniu. Wspólnie zadecydowały o rozstaniu i chociaż ich stosunki były przyjazne, to żadna z nich nie zdecydowała się na ponowne spotkanie. To po prostu wciąż było zbyt bolesne.
Rzuciła klucze na szafkę w przedpokoju, ściągnęła buty i z ulgą zatopiła stopy w miękkim dywanie salonu, do którego podążyła. Wciągnęła głęboko powietrze, delektując się zapachem charakterystycznym dla domów, które mają więcej lat niż ich właściciele. Zrzuciła ubrania, zostawiając tylko bieliznę i dłuższą koszulkę. Kanapa miała zaskakująco mocną siłę przyciągania, nie miała zamiaru się jej opierać. Zapadła w spokojny sen, bez marzeń i bez obrazów, czyli taki, jaki lubiła najbardziej.
Nie była do końca pewna co ją obudziło. Trzask, cichy syk zaraz po nim, czy też ciepłe powietrze chuchające na jej twarz. Wiedziała tylko, że jest zagrożona, gdy otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą męską twarz, poznaczoną bliznami o niezwykle ciemnych oczach.
- Tu ktoś śpi - poinformował kogoś. - Jesteś pewna, że...
Zanim zdołał dokończyć zdanie, Clarke wyrzuciła otartą dłoń przed siebie, prawie miażdżąc mu nos i odpychając od siebie napastnika. Z jękiem wpadł na stół i przewrócił się na niego. Dookoła niej rozległy się krzyki i jeszcze więcej trzasków. Zerwała się, niemalże w panice z kanapy i zaczęła się cofać, rzucając spojrzenia na prawo i lewo. Ktoś chwycił ją od tyłu i zanim się zorientowała, leżała już na podłodze, z kolanem na krtani i z trudem łapała powietrze.
- Zapalcie, do licha, światło! - warknął ktoś i po chwili pomieszczenie rozbłysło w świetle żyrandola.
Zobaczyła nad sobą twarz Lexy. Wyglądała tak samo groźnie, jak Clarke, gdy musiała się użerać z upartymi pacjentami, których miała ochotę wsadzić do worka i wysłać do zakładu pogrzebowego.
- Clarke? - odparła wyraźnie zdziwiona.
- Tak! - wykrztusiła. - A teraz zejdź ze mnie, łaskawie i wytłumacz mi, dlaczego napadasz mnie wraz z swoimi ludźmi w środku nocy?
CZYTASZ
The Day of Death - Clexa (Przed korektą)
FanficPodążam za duchem Weny... ona mnie prowadzi i tworzy ścieżki słów w mojej głowie, które przelewają się na klawiaturę, a ona zaś stuka swój własny rytm na białych stronach... Mają czas do świtu. Ona i Octavia, zanim zostaną stracone, według słów Koma...