Sansa ( pięć )

353 36 24
                                    

• • •

dwa miesiące później

          Sansa biegła w stronę centralnego dziedzińca, gdzie ojciec i matka właśnie witali rodzinę Umberów. Jeyne Poole deptała jej po piętach.
          ─ Nie możesz się tak pokazać ─ pisnęła cicho dziewczyna, kiedy materiał fioletowego szlafroka falował się za Sansą.
         ─ Tylko podejrzę go, nawet mnie nie zauważą ─ powiedziała, mijając sługi, którzy odwrócili wzrok od braku ubrań. Podążała znaną sobie drogą; przez korytarze i schodziła ze stopni jak najciszej potrafiła.
         ─ Tylko tego brakowało, abyś się przeziębiła. Sanso! ─ Jeyne Poole goniła ją, gdy Starkówna skręciła w kolejny korytarz, prowadzący na ukryty za krzewami krużganek. Nie mogła się doczekać! Pragnęła już zobaczyć Smalljona i posłuchać jego zachrypniętego głosu. Czy było to możliwe, że aż tak bardzo tęskniła jego osobą?
         ─ Cicho, Jeyne. ─ Sansa przyłożyła wskazujący palec do ust i wychyliła się, aby zobaczyć przybywających.
          Jon wjechał na czarnym ogierze wraz z ojcem i braćmi, ale ją tylko ciekawił jej narzeczony. Zeskoczył sprawnie z konia i nabrała koloru na policzkach równie czerwonego, co jej włosy.  Zauważył ją i prawie pisnęła. Rzucił jej niezauważalne spojrzenie, dygnęła lekko. Wyglądał przystojnie w swojej niebieskiej tunice i czarnych, skórzanych spodniach.
         ─ Jesteś zadowolona? ─ zapytała cicho Jeyne.
         ─ Jestem ─ uśmiechnęła się dumnie Sansa.
         ─ Sansa! Co tu robisz? ─ Usłyszała za sobą głos Robba i głośne wciągnięcie przez niego powietrza. Odwróciła się nagle i stanęła twarzą w twarze braci. Jon jak i Robb wyglądali na złych.
        ─ Mogłabym zadać wam to samo pytanie ─ odpowiedziała, okrywając się połami szlafroka, aby ukryć swoje ciało od wzroku oraz zimnego powietrza. ─ Chciałam... Bogowie, nic złego nie zrobiłam ─ dodała pewniej, spoglądając na dwóch starszych braci.
         ─ Sanso, martwimy się tylko ─ powiedział Jon. ─ Chodźmy, bo zamarzniesz. 
         Prowadzili ją we dwóch przez korytarz jak dwóch rycerzy z gwardii królewskiej. Jeyne Poole odeszła od nich, usprawiedliwiając się tym, że musi znaleźć jeszcze ojca.
        ─ Nie rozumiem, dlaczego jest.... ─ Drzwi od komnaty na końcu korytarza otworzyły się nagle i wychyliła się septa. Robb i Jon osłonili siostrę swoimi barczystymi ciałami przed spojrzeniem kobiety, która miała pilnować Sansy aż do uroczystości. Jak widać nieskutecznie.
        ─ Chłopcy, widzieliście Sansę? ─ zapytała.
        ─ Nie.
        ─ Jeśli ją zobaczycie, przekażcie, że jej szukam. Kąpiel jest prawie gotowa ─ powiedziała, mierząc spojrzeniem przyrodnich braci.
        ─ Oczywiście, septo ─ rzekł Robb. ─ Prawda, Jon? ─ zwrócił się do brata.
        ─ Wyślemy ją wtedy od razu do jej komnat ─ dodał.
        Kiedy obaj upewnili się, że kobieta odeszła w dal drugiego korytarza i nie może już ich usłyszeć, odwrócili się do uśmiechniętej Sansy.
        ─ Jednak bracia mnie kochają...
        ─ Do komnaty za nim septa wezwie strażników, aby przeszukali cały zamek ─ zaśmiał się Robb. Zmrużyła swoje niebieskie oczy.
        ─ Któryś musi mnie odprowadzić ─ odpowiedziała, rozpromieniając się nagle. ─ Jeśli spotkam jakiegoś brutalnego lorda, który będzie chciał mnie porwać ─ zachichotała, spoglądając na braci.
       ─ Użyczę ci mojej osoby, siostro.
       ─ Chcę Jona ─ uśmiechnęła się do Robba, biorąc zdziwionego przyrodniego brata pod rękę. ─ Jon lepiej walczy od ciebie ─ dodała.
       ─ Wybacz, bracie ─ powiedział Jon Snow, kłaniając się z siostrą przed następcą tronu i później prowadząc ją do jej komnat.

• • •

        ─ Od dziecka pragnęłam tego dnia ─ zaśmiała się Sansa, gdy Wylla otuliła jej mokre od kąpieli ciało ciepłym materiałem. ─ Dzielny, przystojny i z dobrym sercem. Tak powiedział mój ojciec i każdego dnia modliłam się do bogów.
        — Bogowie czasem wysłuchują modlitw, moja pani — rzekła służka, wycierając delikatnymi ruchami ciało Starkówny. — Zbyt często robią to za późno — dodała zmyślą o Joffrey'u. — Czy w porządku, pani?
        — Był... Jest potworem — potwierdziła i spojrzała na Wyllę, w której widziała siebie sprzed dwóch lat: cichą dziewczynę, zamkniętą w sobie, marzycielkę.
        — Nie musisz się martwić o lorda Jona, poznałaś go — rzekła cicho, a Sansa nagle zarumieniła się na wspomnienie Jona i jego dotyku. Zacisnęła wargi i usiadła na łoże.
        — Tak. Jest inny — odpowiedziała, pozwalając wciągnąć na blade nogi grube pończochy. Wylla obwiązała jej uda niebieską jedwabną wstążką, aby materiał nie zsuwał się z jej nóg pod czas uroczystości ani tańca, który wiedziała, że jej pani uwielbia.
         — Pozwól, pani. — Sansa wstała. — Jesteś piękną kobietą, moja pani. Proszę ręce go góry — szepnęła Wylla, Starkówna wykonała jej prośbę, a następnie służka wsunęła na jej nagie ciało koszulę wykonaną z pięknej koronki myrish. — Teraz gorset — mruknęła pod nosem służka. Sięgnęła po leżącą część ubioru i mocno zawiązała wokół ciała Sansy.  — Ta suknia jest taka piękna — szepnęła cicho Wylla, pomagając wyciągnąć ręce Sansy z długich, ozdobionych  rękawów.  Modna, ciemnoszara suknia z podwyższonym stanem oraz zaznaczonymi fałdami przednimi miała odcinane ozdobne rękawy w sukni wierzchniej, przez które wystawały fałdy białej koronkowej koszuli. Na górnej części widniały hafty czerwonych liści czardrzewa.
          — Wygląda pięknie — powiedziała Sansa, przyglądając się w odbiciu.
          — Co z twoimi włosami? — zapytała dziewczyna.
          — Lord Jon uwielbia je — szepnęła. — Może dwa warkocze po boku, łączące się w jeden długi?
          — Jak sobie życzysz.
          Sansa uśmiechnęła się szczęśliwa do dziewczyny, kiedy usiadła na wygodnym krześle przed skromną toaletką w jej komnacie.

• • • 

          Panował ponury, pochmurny wieczór, gdy Sansa i Smalljon stali przed czarderzewem w obecności bogów i gości. Wielcy lordowie kiwali z uznaniem na piękno młodej pary, kobiety: żony, córki i służące szeptały z zazdrością o jej lśniącej szarością sukni i rudych kontrastujących z nią włosach.
          Gdzieś szept się rozniósł echem do ucha gościa królewskiego, że ta Sansa Stark, córa Północy przypominała królową.
           Gdy Umber zrzucił płaszcz Starka i na jego miejsce otulił swoją wybrankę ciężkim, czerwonym materiałem, dużo cięższym niż poprzedni. Uśmiechnęła się jasno do niego.
             Pomimo Północnej pogody, Sansa rozjaśniała swoim wyglądem całe zło.
             — Mężu — szepnęła cicho za nim pozwoliła, aby ich usta połączyły się w pocałunku.

              Pierwszy raz od dawna poczuła się wtedy jakby powróciła do domu i nie chciała więcej go opuścić. Na oklaski i wiwaty gości pozwoliła być nie przyzwoita przez jeszcze jeden moment i pocałowała go znów, pragnąć poczuć to samo, co za pierwszym razem przed starymi bogami.



POWRÓT DO DOMU • SANSA STARK  ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz