Rozdział 6

117 4 0
                                    

"Sklep Theodora Salema znany jest z różnych jego wynalazków, ale czy na pewno wszystkie są bezpieczne? Właściciel ma opinię szalonego wynalazcy, a na dodatek jest miłośnikiem mugoli, co czyni go zdrajcą krwi. Do Ministerstwa doszło pełno zgłoszeń i narzekań na jego produkty. Kiedyś, gdy sklep prowadził Agapetus Salem (ojciec wyżej wymienionego) wszystko było w najlepszym porządku. Widać, że jego syn nie odziedziczył po nim talentu do bezpiecznych wynalazków. Theodor ma już swoje lata, a zainteresowanie mugolami doprowadza nawet największe umysły do szaleństwa. Bo jakby inaczej można byłoby wytłumaczyć te dziwne i niebezpieczne produkty?"

Barry nie rzuca słów na wiatr. Ów artykuł ukazał się tydzień po naszym zerwaniu. Niestety, w tym czasie zdarzyło się wiele innych rzeczy. Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać zaatakował Ministerstwo od wewnątrz. Prorok Codzienny przeszedł na stronę Czarnego Pana. Choć minister stara się jak może, nawet on nie przejrzy zaklęcia Imperiusa. Każdy boi się, że będzie następny. Wszyscy modlą się, żeby wojna się skończyła. Lecz ona dopiero się zaczyna. Czuję to i nie tylko ja.

Theodor załamał się artykułem. Nie może pogodzić się z tym, że został nazwany szaleńcem i to wprost. Myśli, że chodzi o to, że przed śmierciożercami jest zdrajcą krwi. Nie chciałam mówić mu o Barrym, ale widać było, że jego ojciec z zapałem wydał artykuł. Mam wrażenie, że cieszył się, że może oczernić "zdrajcę krwi".

Theodor powiesił artykuł na ścianie za ladą i całymi dniami czytał go od początku. Siedziałam obok i próbowałam zająć się sklepem, choć to nie miało sensu. Po tym jak kilka tygodni temu Cuffe wydał artykuł, już nikt tu nie zaglądał.

- Pamiętasz tato, że Lily przyjeżdża dzisiaj do nas na kilka dni? - spytałam kręcąc z nudów przypominajką.

- Jasne, czemu nie? - odparł zamyślonym, lekko znużonym głosem.

Nie komentowałam jego zachowania.

Dzwonek przy drzwiach zabrzęczał i do środka weszła Emma z czteroletnią Rose na rękach.

- Theodor! - zawołała, lecz nie otrzymała żadnej reakcji. Uśmiech znikł z jej twarzy, postawiła córkę na ziemi i zbliżyła się do lady. - Cześć Beth, jak dzisiaj?

- Bez zmian, mamo - westchnęłam. Wcale nie chodziło jej o klientów, lecz o zachowanie ojca.

- Theodor. - Emma położyła mu rękę na ramieniu, na co mężczyzna drgnął i nareszcie spojrzał na żonę. - Beth... Weź Rose do gabinetu. Musimy porozmawiać na osobności.

Zdziwiłam się. Nigdy rodzice nie mieli przede mną tajemnic.

- Coś się stało?

Emma uśmiechnęła się uspokajająco.

- Idź i weź Rose.

Wstałam powoli i ociągając się spełniłam polecenie mamy. Myślałam, że coś usłyszę, ale zaczęli rozmawiać, gdy zniknęłyśmy za drzwiami.

Rose ssała końcówkę swojego rudego warkocza.

- Eli?

- Cii! - przyłożyłam palec do ust, aby zrozumiała. - Pobaw się pluszakiem, zaraz do ciebie dołączę.

Uchyliłam lekko drzwi.

- Co chcesz przez to powiedzieć, Emma?! - Theodor nigdy tak się nie unosił.

- Widzisz co się dzieję. Po co to dalej ciągnąć? Dobrze wiesz, że w ciągu wojny nic się nie zmieni. To już koniec tego sklepu.

- Dostałem go od ojca, a ten od swojego ojca! A kolejny również od ojca! Ty wiesz ile ten sklep przeszedł?! Od pięciuset lat w tym miejscu zarządza krew Salemów! Co tam wojna! Wszystko się ułoży, Emma!

Chemia NienawiściWhere stories live. Discover now