rozdział szesnasty

185 26 2
                                    

   Johnny już nie wracał myślami do przykrego spotkania w pokoju młodego sąsiada. Nie rozmawiał też z Taeyongiem, gdyż nawet nie wiedział, czy chłopak wrócił do jego domu, czy postanowił zostać na noc u Tena, co tylko przyprawiało mężczyznę o nieprzyjemne ciarki na całym ciele. Żeby dodatkowo nie widzieć przez okno co ma miejsce naprzeciwko, przeszedł na noc do innego pokoju. Nie chciał sobie bardziej psuć humoru i być chodzącą bombą nazajutrz w pracy, ponieważ za ten zły humor mógłby dostać niekoniecznie pożądanej większej ilości roboty.

   Kiedy zbiegł następnego wczesnego ranka po schodach na dół, poprawiając jeszcze w biegu krawat oraz marynarkę. Jedynym, co rzuciło mu się w oczy, był, przewieszony przez oparcie jednego z krzeseł gruby, wełniany szalik, którym owinął go pewnego wieczoru Taeil. Najwyższy czas go oddać, pomyślał Johnny, kiwając głową, ciągle zapominam. Wyjrzał przez okno i widząc naprawdę okropną pogodę, skrzywił się, gdyż w takie dni tylko bardziej nie miał ochoty na siedzenie przez prawie cały dzień w biurze. Wychodząc, narzucił na siebie długi płaszcz oraz owinął gołą szyję swoim szalikiem, by, podczas spotkania Taeil widział, że Johnny dba o własne zdrowie, tak, jak mu ostatnim razem nakazał on sam.

   Nie zdążył porządnie nacieszyć się zanieczyszczonym spalinami powietrzem, a już kroczył prosto ku windzie, nie rozglądając się zbytnio na boki oraz odpowiadając na powitania cichymi pomrukami. W jednej dłoni ściskał rączkę od teczki, natomiast w drugiej własność znajomego mężczyzny, który mógłby okazać się jedynym źródłem słońca w ten pochmurny dzień, choć jego nazwisko mówiło coś innego.

   Winda dzisiejszego poranka była wyjątkowo opustoszała, na co Johnny tylko odetchnął z ulgą i wcisnął pożądany numerek piętra. Stał spokojnie pośrodku małego pomieszczenia do czasu, kiedy Jaehyun postanowił do niego dołączyć zanim dojechał do celu. Ledwo drzwi się otwarły, a mężczyźni już patrzyli na siebie niczym dwa naprawdę zirytowane wilki, choć nikt jeszcze nic nie powiedział.

   — Moje życie było lepsze, gdy nie musiałem cię oglądać — skwitował Jaehyun, wbijając wzrok w metalowe wejście oraz prostując plecy, żeby wyglądać na nieco wyższego niż normalnie, chociaż przy Johnnym to by raczej nie przeszło.

   Johnny w milczeniu zerkał do góry na tablicę pokazującą na jakim piętrze aktualnie byli. Modlił się w duchu o szybszą jazdę, ponieważ nie miał humoru ani ochoty na rozpoczynanie rozmowy z Jaehyunem, która na pewno skończy się wymienianiem zgryźliwych komentarzy, a co za tym idzie kłótnią i ochłodzeniem ich znajomości, o ile można to tak nazwać. Jednak mężczyzna ani myślał odpuścić. Oparł delikatnie ramię o lustro za nimi i z uniesionym jednym kącikiem ust skrzyżował ręce na klatce piersiowej, natomiast spojrzenie utkwił w twarzy Johnnego.

   — Królewicz ciemności bardzo dziś markotny. Nawet pyskować nie chce — powiedział, a jego wzrok zjechał na trzymany w dłoni element ubioru. — Czy to... szalik Taeila?

   Johnny zacisnął palce mocniej na materiale i próbował wsunąć go jakoś pod poły płaszcza, jakby miało to magicznie wymazać mężczyźnie widok szalika z pamięci oraz zapobiec dalszym uwagom, które już nadchodził nieubłaganie.

   — Nie — mruknął Johnny. — Jest mi tak zimno, że wziąłem dwa.

   — To jego szalik.

   Nastała chwila ciszy, podczas której uśmiech Jaehyuna stawał się coraz szerszy, a zmrużone oczy nie mogły znaleźć sobie miejsca, zerkając to na twarz mężczyzny, to na trzymaną przezeń rzecz. W jego głowie szalały przeróżne myśli.

   — Czemu nie powiedziałeś, że jesteście razem? — wypalił nagle spokojnym tonem głosu, a Johnny wreszcie zwrócił na niego uwagę, marszcząc brwi z niedowierzania. — Nie wystarczy wam przebywanie razem w biurze, więc pewnie przenieśliście się do twojego domu, gdzie sobie gruchacie, gołąbeczki.

❝sunflower❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz