rozdział osiemnasty

149 25 5
                                    

   Cała miła atmosfera, która utworzyła się między Johnnym a Tenem, prysła niczym bańka mydlana, zrzucając na ich barki okrutną rzeczywistość. Mężczyzna, gdy tylko zobaczył Taeyonga w drzwiach, zmarszczył groźnie brwi, natomiast chłopak wciągnął głośno powietrze. Gdyby tego było mało miał on na sobie jego czarny szlafrok, czując się jak pan tego domu. W rzeczywistości jednak był zwykłym intruzem, zatruwającym od kilku dobrych dni powietrze dookoła, bezczelnie grając na nerwach Johnnego oraz sprawiając, iż Ten nie czuje się dobrze. W dodatku psuje ich relacje, wchodząc w sam środek.

   Uśmiechał się szeroko i zbyt sztucznie. On w ogóle nie powinien tu przebywać, pomyślał Johnny, zaciskając dłonie w pięści. Dobrze, że Ten nie miał wcześniej w sobie tyle odwagi i nie złączył ich rąk razem, ponieważ teraz łatwo mógłby ją stracić przez zmiażdżenie. A mężczyzna na widok swojego domniemanego młodego kuzyna, który robił wszystko specjalnie po to, by irytować oraz doprowadzać do szewskiej pasji, nie potrafił hamować nerwów.

   Ten wstał, a gość zaczął kroczyć powoli oraz prawie bezgłośnie ku niemu. Nad mając na ustach ten swój uśmieszek. Wyglądał, jakby specjalnie czekał na dogodny moment, by wyjść z ukrycia i trochę popsuć dobre chwile. Z nim zabawa była przecież zdecydowanie lepsza. Nikt go nie wołał, jednak przybył.

   — T-Taeyong? — Ten zająknął się. Chłopak miał tak magnetyczne spojrzenie, że biedny młody sąsiad nie potrafił przerwać z nim kontaktu wzrokowego. Nie mógł zobaczyć jak Johnny przymyka oczy i próbuje się uspokoić. — Co tu robisz?

   — No jak to co? — Taeyong rozłożył ręce, udając zdziwionego. Stał twarzą w twarz z lekko przestraszonym Tenem. — Mieszkam tutaj.

   Chłopak nie mógł się poruszyć. Miał wrażenie, że zapuścił korzenie albo jakaś magiczna siła skutecznie nie pozwala mu wykonać jakiegokolwiek kroku czy choćby uciec. Głęboki głos Taeyonga rozbrzmiewał w jego głowie, odbijając się w jej wnętrzu od ścian. Wtem poczuł na swojej klatce piersiowej czyjeś dłonie, które jeździły po koszulce w górę i w dół. Chłód skóry wywoływał nieprzyjemną gęsią skórkę oraz drżenie.

   — Tak fajnie wam się rozmawiało. — Usłyszał tuż przy swoim uchu. Nie zorientował się kiedy Taeyong stanął za nim, przypierając do jego pleców całym ciałem. Przecież dopiero ich twarze dzieliły zaledwie centymetry, a Ten tonął w głębi tych magnetycznych oczu. Co więcej nadal nie zabierał dłoni. — Tak fajnie, że aż zrobiło mi się smutno.

   Ten wreszcie spojrzał na Johnnego, który stał parę kroków od nich. Ów widok zaparł mu dech w piersi, ponieważ nigdy nie widział go w takim stanie. Przebijał on nawet niedawną przykrą sytuację w jego pokoju, kiedy to mężczyzna dowiedział się o rzeczach, o jakich naopowiadał mu Taeyong. Johnny, choć wyglądał na spokojnego oraz opanowanego, patrzył spod zmarszczonych brwi na stojącą przed nim parę z mordem w oczach. Szczękę miał tak bardzo zaciśniętą, że skóra na niej przez małe delikatne dotknięcie mogłaby pęknąć. Ręce nadal zaciśnięte w pięści opuścił wzdłuż ciała. Jego głos byłby tylko dopełnieniem.

   — Och? — odezwał się Taeyong. Przylgnął mocniej do pleców Tena, na co Johnny niespodziewanie zawarczał jak jakiś pies. — Ktoś tu się chyba zdenerwował.

   — Puść go.

   — Ale ja nie robię nic złego. — Ton głosu Taeyonga nigdy nie był bardziej sztuczny.

   — Ten nie życzy sobie, abyś go dotykał.

   Czy Johnny myślał, że po tych słowach jego domniemany kuzyn odsunie się od młodego sąsiada na bezpieczną odległość, przez co on sam będzie mógł schować go w swoich ramionach i oddzielić od zła tego świata? Tak. Czy Taeyong rzeczywiście wykonał polecenie? No nie bardzo. Dłonie, zamiast przestać głaskać koszulkę chłopaka, teraz przeniosły się niespodziewanie pod nią, na co Ten tylko otworzył szerzej oczy, do których powoli napływały łzy. Nie był gotowy na tego typu ruch. W ogóle nie był gotowy na poczcie takiej bliskości ze strony Taeyonga, czyli całkowicie obcej osoby.

❝sunflower❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz