𝒑 𝒖 𝒔 𝒕 𝒆 𝒔 𝒑 𝒐 𝒋 𝒓 𝒛 𝒆 𝒏 𝒊 𝒂

16 4 0
                                    

          Leżąc sam jeden w szpitalu dobrze pamiętał dłonie położone na ramionach, sztuczne uśmiechy, łagodne głosy mówiące "wszystko będzie dobrze". I dobrze pamiętał, jak odpowiadał, że nic nie będzie dobrze. We własnych myślach. Nie chciał mówić tego w twarz osobom, którym nawet nie przejdzie przez myśl, by spytać się dlaczego, a tylko zaśmiać się nieszczerze i stwierdzić, że przesadza. Wcale nie przesadzał.

          Okno było uchylone, na twarz chłopaka padał jesienny, chłodny wiatr, a księżyc delikatnie oświetlał skryte w mroku pomieszczenie. Jego platynowe włosy lśniły nieco, powieki, jak i zaróżowione usta miał rozchylone. Mlecznobiała karnacja podkreślała zamglone, jasne tęczówki, które z utęsknieniem spoglądały w stronę czarnego nieba. Bał się. Tak przeraźliwie się bał, że będzie musiał szybko wrócić do życia licealnego, że znów będzie tak samo. Nienawidził tego, jak ludzie obchodzili się z nim jak z porcelaną lub osobą poważnie chorą psychicznie, idealną do szykanowania, wariatem. I choć co prawda, pogodził się z tym, nadal go to bolało, a depresja prędko się pogłębiała. Tak właśnie trafił do szpitala, w którym aktualnie się znajduje. Psychiatrycznego. Z zakrwawionymi nadgarstkami, łzami na zaróżowionych policzkach, nieśmiałym szlochem i leży tu już od długich dwudziestu siedmiu dni.

          Cisza jaka panowała czasami w pomieszczeniu bywała przygnębiająca, doprowadzała go niejednokrotnie do szału oraz niepokoju wewnętrznego, jednak zdecydowanie wolał przebywać w ciszy, niż w tym rozchulanym, destrukcyjnym internacie. Spojrzał na swoje chude ciało, ukryte pod białym, cienkim, szorstkim kocem oraz przydługą, tak samą bielusieńką koszulką. Zastanawiał się teraz, jak jego rówieśnicy mogli być tak obłudni, tak okrutni. Gdy tylko na horyzoncie pojawiał się ktoś z grona pedagogicznego, poklepywali go po ramionach, uśmiechali się na pozór pięknie, posyłali mu sztuczne, plastikowe spojrzenia wzorowego ucznia, a gdy nauczyciel znikał, białowłosy słyszał jedynie określenia porównujące go do atencjusza, chorego psychicznie, obrzydliwego. Nienawidził smotności, nienawidził siebie i chyba nawet zaczynał wierzyć w wszystkie słowa kierowane pod jego adres. Gdy niektórzy mówili, że inni ludzie ich opuszczają, on od zawsze mógł powiedzieć, że nie miał nikogo, kto go opuścił, bo tak naprawdę.. Nie miał nikogo, prócz macochy, nie żywiącej do niego zbyt ciepłych uczuć. Przygnębienie często ogarniało jego serce, właściwie przez tak błahe, jak myślał, refleksje. Z drugiej strony, wiedział dobrze, że gdyby faktycznie stracił kogoś ważnego, nie skończyło by się to jedynie na próbie samobójczej.

         Czasem, gdy nie mógł spać, wyobrażał sobie, że w niedalekiej przyszłości ktoś naprawdę go polubi, będzie szanował. Że znajdzie się osoba, która pokocha go takim, jakim jest i będzie pokazywać to niezależnie od sytuacji, w jakiej obydwoje się znajdą, niezależnie od sprzeczek, kłótni, trudnych momentów, czy chwili, gdzie ktoś z nich będzie oczekiwał wsparcia. Osoba, która będzie go kochać, tak po prostu.

          Jednak gdy dorośli myśleli, że wszyscy uwielbiają nastolatka, darzą sympatią, czyny rówieśników, rzeczywistość, niszczyła chłopaka od środka. Nie lubili go. Nie byli szczerzy. Katowali swoimi słowami jego i tak już zgnębioną duszę

          A ich spojrzenia były puste, ich uśmiechy były puste, ich słowa były puste i wszyscy się na nie nabierali. Wszyscy, nawet czasami on sam, a przynajmniej chciał się nabierać, na ich kłamliwe dobro.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Sep 26, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

𝒃 𝒐 𝒉 𝒆 𝒎 𝒂Where stories live. Discover now