- Em... Kto zamknął drzwi? - spytał Nanef.
- Nikt - odparła Vinea, stojąca, nie licząc Himmeona, najbliżej wyjścia. - Ktoś nas zamknął.
Najstarszy ze wszystkich tu obecnych popchnął drzwi, jednak one ani drgnęły.
- Może są tylko zatrzaśnięte - powiedział.
- To świetnie - skomentował Fenan. - Nie ma to jak zostać zatrzaśniętym w czyjejś piwnicy.
- W przybudówce w krzakach w lesie - dodała, jak gdyby automatycznie, Anotien, kierując snop światła latarki w ciemną czeluść za otwartymi drzwiami, która okazała się korytarzem równie kamiennym, co przedsionek do niego prowadzący, z wiszącymi na ścianie dwiema pochodniami. Metr dalej tunel odbijał w bok i stawał się dla siedmiu odkrywców z przypadku tajemnicą.
- Em... To na pewno jest piwnica? - Fenan spojrzał niepewnie na pochodnię.
- Jej właściciel lubi pewnie stare klimaty - powiedziała Vinea ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy, chociaż zabrzmiało to jak żart.
- Ktoś ma falłącze? - spytał Himmeon.
- Po co ktoś miałby... - zaczął Nanef, lecz przerwała mu Mrosa.
- Ja mam - powiedziała.
Nanef uniósł brwi.
- Zadzwoń do rodziców - rzekł Himmeon.
- Do rodziców? - zapytał młodszy bliźniak. - Po co ich niepokoić?
Pięć par oczu spojrzało na niego niedowierzająco.
- Może, dlatego że jesteśmy zamknięci w jakiejś piwnicy? - odparł Fenan.
- Może jest drugie wyjście?
- Cicho, włączyłam - powiedziała Mrosa, wpatrując się w wyświetlacz urządzenia rozpiętego na ręce.
Po chwili odezwał się nieprzyjemny dla ucha pisk. Dziewczyna weszła na schody i zaczęła ruszać ręką w różne strony. Pisk się powtórzył. Siostra Anotien poczęła chodzić po całym pomieszczeniu, co i rusz kucając lub wspinając się na palce, lecz zyskała tylko tyle, że falłącze zamilkło.
- Nie ma łącza - powiedziała, patrząc się bezsilnie na towarzyszy. Wtem coś przykuło jej uwagę, a raczej czyjś brak. - Ej! Gdzie są Nan i Ano?
Fenan wskazał za siebie na kamienny korytarz i zakręcił niedbale breloczkową latarką Anotien na palcu.
- Wzięli pochodnię.
Istotnie. Wzięli ją. I stwierdzili, że to nie najlepsze źródło światła. Ponadto to, w czym musieli ją najpierw zamoczyć, śmierdziało zjełczałym tranem
- Co wybieramy? - zapytał Nanef, gdy zatrzymali się przed rozwidleniem drogi.
- Idźmy na prawo - rzekła Anotien i skręciła w prawą odnogę, trzymając w dłoni pochodnię. - Można się normalnie poczuć jak w jakimś dawnowieczu...
- Tylko brakuje nam odpowiednich ubrań. Patrz, tu są podobne wzorki co na drzwiach. - Chłopiec wskazał szereg znaczków, który ciągnął się po skręcających wciąż w prawo ścianach.
CZYTASZ
Samozwańcy w czasie|Łuk i kaczka
Phiêu lưuPiknik trwający conajmniej dwa dni to raczej dziwny pomysł i chyba nie najlepszy. Gdy doda się do niego zjełczały olejopodobny produkt, zamykanie się w czyjejś osobliwej piwnicy, ukrytą martwotę oraz niewyspanie wychodzi coś, co zakrawa na kuriozaln...